Strona:PL JI Kraszewski Na scenie.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lowej i obawy, która jej to odejmowała wymowę, to wielką energją ją cechowała.
— Do wszystkiego w świecie dobijać się potrzeba — mówiła, na teraz jeszcze mam środki, choć szczupłe, dla utrzymania biednej mateczki i siebie. Idzie mi o przyszłość, a gdyby mi się udało...
Spojrzała śmiało oczyma jasnemi i zamilkła.
Z tego wszystkiego choć o rozbudzonej inteligencyi mogłem już wnosić, ale ona jeszcze nie stanowi jedynego warunku; obok niej trzeba pewnego talentu, głosu, daru, intuicyi, naturalności. Spytałem, czy nie mogłaby mi coś zadeklamować i czy pamięć ma dobrą, która artystce jest niezbędną; naostatek czy do ról tragicznych, czy do komedyi czuje większy pociąg..
Na te pytania odpowiedziała mi bez wahania, z prostotą, bez zarozumiałości, a z odpowiedzi przekonałem się ze zdumieniem wielkiem, że umiała dobrze po niemiecku i po francuzku, że czytała wiele o sztuce dramatycznej. Wszystko to wyjątkową ją u nas czyniło istotą.
Uczyniłem jej tę uwagę, że z umiejętnością języków miałaby nauczycielski zawód otwarty przed sobą, nieskończenie łatwiejszy i nienarażający na nowicjat długi i ryzykowny.
— Wiem o tem, powiedziała mi, ale mi się zdaje — mylę się może iż mam powołanie, a razem przekonaną jestem, że człowiek na świecie tylko sobie i drugim pożytecznym być może, gdy idzie za głosem wewnętrznym, za natchnieniem...
Nie mogłem tej prawdy zbijać, ale biednego, śmiałego dziewczęcia żal mi było... W teatrze naówczas mieliśmy kobiece role obsadzone artystkami niepospolicie rutynowanemi, które publiczność za trochę jaskrawą grę okrywała oklaskami namiętnemi — jedna z nich była piękną...
Trudno było pannę Teresę pomieścić — ale ofiarowała się w pierwszych miesiącach grać bez gaży, tylko dla obeznania się z teatrem i deskami.
Nalegała mocno...
— Jeżeli spostrzegę, dodała wkońcu, żem się łudziła, no, to porzucę teatr, wezmę się do czego innego, ale chcę spróbować... Potem będę spokojną.
W taki sposób panna Teresa pod przybranem nazwiskiem jakiemś weszła do składu teatru. Rozumie się że nawet pomimo mojej protekcyi, a może dla tego że ja się nią zajmowałem, nie bardzo jej tu było przyjemnie i dobrze. Artystki poniewierały tego kopciuszka, którego młodość i wdzięk, jaki ona daje, przywiędłe ich wdzięki gasiła. Co gorzej, panna Te,resa dowodziła w każdem słowie wykształcenia, jakiego one nie miały, a w obejściu się taktu, skromności, cierpliwości niesłychanej..
Tych tylko doznane życia boleści uczą.
Patrzano na nią z niepokojem i zazdrością, wyśmiewano, spychano aż do statystek — lecz wszystko wesoło znosiła.
Naostatek zachorowała nam amantka główna, — nie było jej kim zastąpić. Rola była odcieniów pełna, trudna, wymagająca i talentu i doświadczenia. Grę trzeba było stopniować, siły oszczędzać — słowem mieć wprawę pewną i siłę, którą się nabywa długiem doświadczeniem. Anim myślał powierzyć jej pannie Teresie, gdy jeden z artystów złośliwie i szydersko zaproponował przy niej, czyby się nie podjęła?
Był to w jego rozumieniu żart tylko nieprzyzwoity co miał ukłuć biedne dziewczę, które dla wszystkich było uprzejmem i cierpliwie znosiło żółć, jaką ją pojono.
Na twarz panny Teresy wystąpił rumieniec, drgnęła ale głosem spokojnym odparła:
— Gdyby mi grać kazano, musiałabym być posłuszną, ale sama nie porwałabym się na rzecz tak trudną...
— Umiesz pani tę rolę? spytałem.
— Prawie — rzekła ciszej — alem o niej myślała zamało, a pojmuje ją inaczej, niż pani F...
Artysta, który uczynił propozycją szydersko, chciał się teraz poprawić i serjo począł dowodzić, że należało pannie Teresie dać pole do popisu...
Jak się to stało, że i reżyser i wszyscy spiknęli się na to, aby trudną rolę amantki narzucić biednemu dziewczęciu, zmusić ją niejako do grania, przełamać wkońcu mój opór — dziś już nie pamiętam. Na próbach panna Teresa występowała inteligentnie, ale zimno. Zdawała się oszczędzać, była zadumaną i smutną.
Mówiłem już, że nasza młoda artystka piękną nie była — a pomimo to w chwilach ożywienia, opromienione uczuciem, oczy nabierały nadzwyczajnego blasku, twarzyczka stawała się idealnie śliczną, szlachetną, — i nie można było patrzeć na nią bez wzruszenia. Pod tą powłoką powszednią, umyślnie prawie przybraną, była w niej istota wyjątkowa...
Nadszedł dzień przedstawienia. Byłem za kulisami. Panna Teresa ubrana, przygotowana do wystąpienia — zadumana stała, oczekując znaku...
— Czujesz pani trwogę? spytałem.
— Trwogę? podchwyciła. Tak jest.. bo ten dzień może rozstrzygnąć o moim losie.
Zaprotestowałem, przypominając jej jak ogół spektatorów często ulegał wrażeniom i wpływom, które sądy jego czyniły uiesprawiedliwemi.
— Pan dyrektor się myli — odparła zimno — nie idzie mi o ogół i o oklaski, ale o własne przekonanie, żem roli podołała. Studjowałam ją, przejęłam się, myślałam, a jednak..
Dzwonek się dał słyszeć — kortyna podnosiła.
Ani treści sztuki, ani obrazu tego przedstawienia szczegółowego kreślić nie myślę. Panna Teresa grała z uczuciem ogromnem, z przejęciem wielkiem, ale z brakiem wprawy i rutyny uderzającym. Pomimo to wdzięk jej twarzyczki — sympatyczny głos, coś nadzwyczaj uroczego w tej istocie należącej do wybranych, uczyniły na ogóle wrażenie jaknajlepsze. Od pierwszego aktu nieustające rosły oklaski, po każdym akcie ją wywoływano... Tryumf był wielki, niewątpliwy, nadzwyczajny...
Gdym go jej po dwu pierwszych aktach winszował, podniosła na mnie oczy, skrzywiła usta, skłoniła się, nie odpowiedziała nic. Między artystami zazdrość była widoczną... Przypisywano powodzenie