Strona:PL JI Kraszewski Na scenie.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
NA SCENIE.
OBRAZEK
przez
J. I. Kraszewskiego.

Każdemu w świecie, nawet najspokojniejszemu z ludzi, miłującemu ciszę i swobodę — trafić się może raz w życiu, że przypadkiem jakimś zostanie... dyrektorem teatru.
Pożądanem nie jest to dla nikogo i boleć należy nad losem tak srodze dotkniętego człowieka; przecież rzadko się z tego umiera, a po przebytej łaźni i złożonych dowodach cierpliwości, krwi zimnej, pokory i t. d. zyskuje się bardzo przyjemne wspomnienie, iż się z piekła tego wyrwało.
Genus irritabile niekoniecznie do samych stosuje się poetów; w najwyższym stopniu do tej kwalifikacyi prawo mają artyści dramatyczni. Proszęż sobie wyobrazić dwudziestu podraźnionych wiecznie, płci obojej, których nawet w rękawiczkach dotknąć trudno, dwadzieścia miłości własnych w stanie nabrzmienia ciągłego i dyrektora, zmuszonego z tych żywiołów budować harmonijną całość. Dodajmy różne ukształcenia stopnie, pojęcia z najróżnorodniejszych źródeł czerpane, losy niezawsze szczęśliwe i nieusposabiające łagodnie.
Lecz o temby całą książkę napisać można, a na nią czasu nam brak i siły, dosyć że powiemy iż i my byliśmy raz w życiu takim dyrektorem...
Jest to dosyć powszechnie wiadomem, iż do teatru ludzie idą najczęściej niekoniecznie z powołania, często w tem przekonaniu, że gdy niczemu podołać nie mogą — na deskach będą do wszystkiego zdatni.
— Wielka mi sztuka! mruczy kandydat do ról kochanków. Później najczęściej przekonywa się sam oparzony, że jest w tem wistocie sztuka wielka — ale tego dopiero doświadczenie uczy i niepowodzenie.
Jednego poranku do tak zwanej kancellaryi pana dyrektora zapukano i weszła stara biednie ubrana kobiecina, z twarzą bladą, zmęczoną, osowiałą, okazującą umysł niebardzo rozwinięty, a przytępiony ubóztwem — za nią zaś młode dziewczątko równie skromnie odziane, lecz z wejrzeniem śmiałem i roztropnem. Wzrok ten, ruchy, wszystko dowodziło na pierwszy rzut oka, że pomiędzy starą jejmością, a młodziuchną jejmościanką ogromna była różnica wykształcenia.
Starsza coś niewyraźnie zabełkotawszy, wskazała na córkę i jakby jej ogromny ciężar spadł z ramion, cofnęła się, powierzając jej dalszą ze mną rozmowę.
Dziewczę miało fizyognomją osobliwą, nie było właściwie mówiąc pięknem, ale w oczach błyskała inteligencja, twarz miała wyraz energiczny. Naprzemiany śmiała i bojaźliwa, zdradzała wielkie nieobycie się z ludźmi, a przytem roztropność i rozwinięcie niepospolite. Mówiąc nie wysadzała się na wyrazy wyszukane i górnolotne, ale język był czysty i poprawny. Czuć było w tem wychowanie może samouczka pilnego, jak się należało domyślać, ale posunięte dalej i szczęśliwiej niż zwykle bywa u ubogich ośmnasto lub dziewiętnastoletnich panienek. Tyle bowiem lat mieć się zdawała.
Odgadywałem w tem przedwczesną może dojrzałość, jaką daje walka z losem, z niedostatkiem.
Matka, przysiadłszy na krzesełku zboku, zobojętniała jakoś, przybita, niemal drzemiąca; zdawszy na córkę sprawę całą, zdawała się nie interesować nawet tem, co zajść mogło.
Była to istota już całkowicie unicestwiona cierpieniem, zdrętwiała i na umyśle osłabła.
Panna Teresa oświadczyła mi, że chciałaby wstąpić do teatru i kształcić się na artystkę. Zdawało się jej, że miała powołanie. Sumiennego dyrektora obowiązkiem w takim razie jest nie zachęcać do obrania dosyć niewdzięcznego, niebezpiecznego i na tysiączne próby wystawionego zawodu, ale przestrzedz co czeka w tym nowicjacie, jak wielkie są zadania sztuki z jednej, a życia na deskach i za kulisami z drugiej strony.
Z przyzwoitą powagą starałem się to wyłożyć pannie Teresie, dodając i to, że teatr rozporządzał szczupłemi stosunkowo funduszami i do przyzwoitej gaży w nim dobić się nie było łatwo.
Słuchała tego tak jakoś, jakby to sobie sama wprzódy już powiedziała i spodziewała się podobnego przyjęcia.
— Do tego byłam i jestem przygotowaną, odpowiedziała mi z tą dziwną mieszaniną śmiałości chwi-