Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/876

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
96

— Bądź spokojny, — rzekł Zeżga zimno, — opatrzył je gospodarz, nic nie zrobisz, gdybyś wył jak pies wściekły, głos twój tych sklepień i podwójnych zamknięć nie przejdzie... masz dwie izby, barłóg i zapewniony kawał chleba z dzbanem wody... koszta biorę na siebie.... bywaj zdrów kapitanie... poleć się Bogu i uzbrój w cierpliwość, żadna siła ludzka wyrwać cię ztąd nie potrafi... a jeśli Wydym umrze... no! to zapomniany zgnijesz w lochu, jakeś na to zasłużył.
Choć Pluta wrzeszczał jeszcze, światło znikło, drzwi drugie zatrzasły się z łoskotem i cisza straszna, cisza nicości i noc czarna, przepaścista noc chaosu otoczyły człowieka, który tylko co jeszcze wesoło zapijał węgrzyna, nie mając najmniejszego przeczucia o tem co go spotkać miało za chwilę.
Kapitan wściekły zrazu bil się o drzwi, ale ta rozpacz podsycona kilką wypitemi kielichami trwała tylko chwilę, opamiętał się, oderwał od drzwi i począł myśléć chłodno.
— Nie, — rzekł w sobie, — to sen, to niepodobieństwo, to zmora, lub głupi żart na ja-