Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/774

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
214

W pokoju Szwarców smutno jakoś zasiedli wszyscy, chwilami Bartłomiéj zrywał się czatując u drzwi, aby ich kto nie zszedł, oczy matki podnosiły się na okna, w których brzasku dnia mającego wyjazd syna oznajmić, upatrywała lękliwie.
Sino jakoś zaczęło się robić w szybach okienka i serce matki zadrżało... oczy zapłakały.
— Kiedy mi się znów zobaczemy Adolfie? spytała...
— Kiedy mi pozwolicie i każecie, rzekł syn całując ją w rękę.
— Cicho, cicho, przerwał męzko Szwarc, nie każemy i nie pozwolimy, pilnuj swego... zobaczym się jak Bóg da, już trzeba dokończyć jak się to zaczęło... Co ci tam tęsknić za staremi... masz cały świat i całe życie przed sobą... nie mówmy o tem.
Ale chustką czerwoną otarł twarz biedny stary i machnął ręką.
Zatętniało w sieni i woźnica oznajmując gotowość palnął z bata, a Artur w ogromnym kołnierzu niedźwiedzim, wpadł do izdebki