Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
130

czas przebiedz go przelotem, ale kobiety tak są w tych razach dobremi postrzegaczami!!! Poczerwieniała, zmięszała się, blizkość niebezpieczeństwa a raczéj chwili stanowczéj, zawróciła jéj nieco główkę. Nieznajomy z uśmiechem pełnym grzeczności podniósł panamę, oczom swym nadał wyraz pełny słodyczy i melancholii, i gdy już, już miało go zatrzymać słowo zachęty, wyraz nadziei przesunął się jak błędny ognik po bagnie. Elwira zacisnęła usta, nie jestem pewny nawet, czy piękne jéj białe ząbki, śladu na koralowych nie zostawiły wargach.
— Ale go jeszcze spotkamy, — zawałała, chodźmy mamo, zawróćmy się nieznacznie.
— Czekajże trochę... dojdziemy przynajmniéj do końca, czemużeś do niego od razu nie przemówiła?
— Minął nas tak prędko, widocznie unikał zapytania: wróćmy.
— Niepodobna.
— Ale późniéj możemy go nie złapać.
— Elwirko! gonić niepodobna.