Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
176

spojrzała nań wzrokiem pełnym współczucia, strachu i poszanowania. Zaledwie się jéj ukłonił i jak szalony zbiegł ze wschodów, choć nie wiedział dobrze dokąd się ma udać i co z sobą zrobić.
Gdy na górze Drzemlik dąsa się i hałasuje, nie mogąc pojąć zuchwalstwa jednego chłystka, takiemu jak on szanownemu człowiekowi śmiejącego ostre czynić wyrzuty, Teoś wpadł do dorożki i kazał jechać na ulicę Śto-Krzyską.... Nie zastanawiał się długo, przyszła mu myśl, spełnił ją bez rozwagi, w Byczkach miał jakąś jeszcze nadzieję.
Od wieków ich nie widział wprawdzie, ale ile razy spotkał się w ulicy ze starym swym gospodarzem, witali się zawsze nader przyjacielsko i grzecznie, dowiadywali o zdrowie i pani Zacharjaszowa czyniła mu przez męża wymówki, że ich nie odwiedzał. Ufał, że gdy im wyłoży potrzebę dania przytułku dziewczęciu, pewnie go nie odmówią.
Godzina na odwiedziny była nieco spóźniona, bo państwo Byczkowie bardzo zawczasu spać się kładli i wieczorem nikogo nie przyj-