Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
116

dziła w stanowcze przeciwko niemu oburzenie. Niewinne dziewczę zepsutéj kobiecie nawet potrafiło wlać poszanowanie siebie. Znając z dawna kapitana, Adolfina przeczuwała, że z nim walka o to trudniejszą będzie niż z baronem, pomięszana, nierychło zebrała się na odpowiedź.
— Dajże mi z tém pokój, — odezwała się, baron mi się naprzykrza, ale z tego nic nie będzie.
— Co mówisz? co mówisz? — przerwał Pluta.
— Nie chcę o tém słyszeć, dziecka nie poświęcę, w dodatku obawiam się Narębskiego, któryby mnie zabił.
— Obawiasz się Narębskiego? — podchwycił Pluta, — jakież on do niéj ma prawo?
— Ma czy nie, ale on, broń Boże czego, do góry nogami wywróci nas, gdy o nią będzie chodziło, — dokończyła Jordanowa, — nie chcę nic! dajcie mi pokój!
— Wszakże jéj zmuszać nie będziesz do niczego, ale tu o to chodzi, aby ona właśnie swoje dobro zdrowo pojęła. Taki stary kocha-