Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
95

zwała się z daleka, — kiedy ani pani, ani panienki nie ma w domu?
— Ale moja panno, — toć ja wiem, że ich nie ma, — odrzekł Pluta, starając się być jak najgrzeczniejszym dla zjednania jéj sobie, — spotkałem się z niemi, prosiły mnie abym tu na nie poczekał, nie odmówisz mi przytułku?
I zaczął się uśmiechać, chodziło mu o to, aby go puszczono, i aby przebłagana Kachna wpłynęła skutecznie na psy, które groźnie jakoś najeżały uszy, w miarę jak się zbliżał.
Kachnę jednak, srodze doświadczoną długiém życiem, — nie tak łatwo ująć było uśmiechem i słowem, brała je zwykle nieufnie jako szyderstwo i zdradę; zmierzywszy od stóp do głowy przybylca, wpuściła go do pierwszego pokoju, psy poszły na stronę burcząc, ale wąchały ślady, jakby dla przekonania czy się kontrabanda nie wkradła.... Kapitan dobił się czego chciał, był w domu, siadł na krzesełku i zapalił cygaro.
— Nie! nie! napróżno zrozpaczyłem, — rzekł w sobie, — uczciwym ludziom zawsze sprzyja Opatrzność; — otóż i dziś, sam Dun-