Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
11

— Tak! tak! bredźcie! bredźcie. Co to jest? zapewne! oszaleli! którażby kobieta wzięła beznogiego kawalera! gdzież to kto słyszał? I jabym był téż głupi, gdyby mi się co takiego przyśniło na stare lata! Ale téż!
Panu Bogu tylko wiadomo, jak się tymczasem porucznik męczył ciągle zbierając oświadczyć, — niekiedy już miał stanowcze słówko na ustach, ale się zawsze za język ukąsił i skończył rumieńcem dziewiczym. Panna uśmiechała się, poglądała nań, zdawała czegoś oczekiwać, z wyrazem przyjaźni wlepiała weń czarne oczy, potém z westchnieniem spuszczała znów głowę nad robotą, któréj odwiedziny nigdy na chwilę nie przerywały. Porucznik odważał się czasem trzymać jéj motek lub zwijać nici.
Parę lat temu Wydym niebezpiecznie zachorował, nie było go komu doglądać, panna Salomea dowiedziawszy się zeszła zaraz i trzy dni i trzy nocy siedziała przy biednym, póki nie minęła gorączka.... Ujrzawszy ją zbladłą i zmęczoną przy sobie, porucznik się rozpłakał, ucałował jéj ręce, o mało nie wyrzekł,