Strona:PL JI Kraszewski Jeden z tysiąca from Ziarno 1889 No 21 1.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
JEDEN Z TYSIĄCA.
przez
Józefa Ignacego Kraszewskiego.
(Dalszy ciąg.)

Poznaliśmy się prędko, choć postrzegłem, że humory nasze nie bardzo się pogodzą; on tak jakoś skwaśniał... musiał cierpieć, i znowu trafiam na widzącego wszystko czarno. Nazywa się Walter, ma już lat czterdzieści kilka, ale na pięćdziesiąt wygląda... żona chora, dzieci małe, dom na głowie, podołać trudno; być może postrzegł zrazu, przypatrywał się pilno, potem położywszy kredę, list przeczytał, studentów odprawił i poszliśmy z nim do jego izdebki. Tu gdyśmy usiedli, nim jeszcze pismo odczytawszy, dobrze zrozumiał kto byłem i po co przyjechałem, ścisnął mi rękę i jakoś smutno rzekł. — A no to dobrze, będziemy razem klepać biedę...
I uśmiechnął się, podpierając na ręku.
— Któż to panu to miejsce nastręczył? — pytał.
— Los! — rzekłem.
— On to zawsze takie figle płata...
— Miałożby to być tak już źle...
— A no nie tak znowu i dobrze! — rzekł nauczyciel. Alem ci go nie opisał kochana matko i mogłabyś się nastraszyć... bo to zwyczaj jego gderać i stękać choć niema czego... Wysoki, chudy, trochę mimo to garbaty, wyżyty niezmiernie, nie był stworzony na protektora, nie dziw, że mu nie dobrze... To istotnie sił potrzeba nie małych, potem nałogu i zahartowania, a ta natura rozdrażniła się, nie zahartowała. Wszystkich się lęka, widzi tylko nieprzyjaciół, więc mu źle musi być wszędzię.
Wesołym jednak uśmiechem przywitawszy te jego utyskiwania, nie bardzo na nie zważałem, widząc, że sobie lekceważę co mówił, wziął mnie z sobą do ogródka na dłuższą rozmowę.
— Byłeś — spytał — u Baszy?
— Gdzie.
— A no! (to ma to przysłowie) u Dyrektora przecie.
— Jakże, najpierwej.
— A przyjął cię?
— Trochę zimno, zresztą, jak podwładnego...
— Byłeś u Aristotelesa? — dodał po chwili...
Wyznałem mu, żem nie wiedział ktoby to imie mógł nosić...
— A no, — rzekł — Inspektor...
— Dotąd nie.
— A no, więc najpierwsza rzecz, idźże się Pan mu zamelduj, bo będziesz miał wroga, a to człowiek niebezpieczny.
— Przecież czas mieć jeszcze będę.
— Tak, ale Aristoteles dowie się, że byłeś u Baszy a nie byłeś natychmiast u niego... i zostaniesz zgubiony. Oba oni znaczą tu Alfę i Omegę... na nieszczęście kłócą się z sobą... i my jesteśmy między młotem i kowadłem. Trzeba ciągle palić świeczki jednemu i drugiemu... a przed jednym udawać, że się drugiego lekceważy. Oba zazdrośni władzy, oba zręczni, walczą i jeden drugiemu nic złego zrobić nie może, powierzchownie dobrze są z sobą, w duszy się nienawidzą, cała szkoła dzieli się na Aristotelistów i Baszystów...
Niemogłem mu utaić mojego podziwienia.
— Ale cóż mnie tam do tego, — rzekłem, obu władzę szanuję, z żadnym nie myślę się kłócić... zostanę na boku..

(Dalszy ciąg nastąpi).