Strona:PL JI Kraszewski Jeden z tysiąca from Ziarno 1889 No 09 1.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
JEDEN Z TYSIĄCA.
przez
Józefa Ignacego Kraszewskiego.
(Dalszy ciąg.)

— Dla czegożbym nie miał wierzyć w opiekę Bożą nademną zawołałem oburzony...
— Dla tego, że pan Bóg ma co innego do roboty, nie opiekować się lada wychodzącym z uniwersytetu hołyszem: rzekł zimno — a ludzie ci się dadzą we znaki, bo ubogiego świat cały prześladuje. Cóż zresztą posiadłeś? nędzę, biedę, lichy kąt i kto wie czy nie prześladowanie lub upodlenie? Ucząc drugich codzień jednego musisz zgłupieć, rzecz jasna... to co ci się wydaje szczęściem, musi się stać w najlepszym razie zgrzybieniem, skrępowaniem, zestarzeniem zawcześnem...
— Nie odejmuj że mu odwagi zawcześnie! — zawołał jeden z towarzyszów.
— Owszem przestrzec go muszę, będzie wiedział czego się ma wystrzegać.
I począł znów wedle obyczaju...
Jak ćma chodził za nami cedząc powoli jad tych słów rozczarowujących, lecz ja im niedałem przystępu do siebie, nie wierzę w nie, ufam ludziom, spodziewam się dobra a w razie cierpienia jużciż mu podołać potrafię.
Gdyby nawet męczeństwo?... Ale na co cię zasmucać niedorzecznemi przypuszczeniami temi, mnie się w tej chwili uśmiecha wszystko... Jeśli nie siłą argumentów, to siłą zwyciężyliśmy Puchełkę, który jadł, prawił, stękał, ale go nikt nie słyszał. Uwziął się wprawdzie, by mnie rozczarowywać, lecz nie dokazał swego, — stałem mężnie.
Bawiliśmy się do nocy, a gdy chłodny wieczór jesienny z bladem swem niebem i księżycem ogród cieniem otoczył, porzucił nas o świcie Puchełka, obawiający się kataru, zostaliśmy sami i swawoliliśmy jak dzieci. Później pobrawszy się za ręce, śpiewając powróciliśmy do miasta, odprowadzaliśmy się, żegnali, płakali i śmieli... Po północy już wziąłem się do pakowania moich rzeczy, i jestem gotów do odjazdu, tłumoczek kładę pod głowę, o świcie jutro w drogę.

III.

W ciągłem jeszcze zachwyceniu, nie wiem już od czego zacząć, chcąc ci opisać i moją drogę i przybycie do miasta i pierwsze kroki wśród nowego całkiem świata. Lecz naprzód powiem ci tylko, że wszystko dobrze, że za wszystko Bogu dziękuję, że Puchełka choruje na wątrobę, na śledzionę, na kwasy i świata nie zna!
Liczę i to do szczęśliwych zdarzeń, że mi w drodze dostał się miły towarzysz, żeśmy kropli deszczu nie mieli, nic się nie złamało, nie zgubiło, a czas przeszedł niepostrzeżony. Wziąłem z sobą młodego człowieka wojskowego, który pod długim oddaleniu się od swoich do kraju powracał, bez wielkiego wychowania, ale serce nie zepsute, prawił mi dzieje swoje przez całą drogę, śmiał się, cieszył i wyrywał do tej strzechy rodzinnej, do której tak serce bije, gdy ją kto ma swoją... Jest to jako relikwiarz w którym składa człowiek co mu najdroższego, uczucia, pamiątki, łzy, nadzieje.

(Dalszy ciąg nastąpi).