Strona:PL JI Kraszewski Czarna polewka from Dziennik Literacki Y 1868 No 2 page 18 part 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tego dokaże, kiedy sześcioletnie dzieci matki i bony kłamać uczą!
— Kochany rotmistrzu, nie róbże nam tak ciężkich wyrzutów — przerwała matka.
— Nie do was się one stosują — mówił pan Sebastjan — nie do was, ale popatrzcie no do koła.
— Daruj żem przerwała, cóż ci powiedziały twarze? — uśmiechając się szepnęła matka.
— A! dalipan było na co patrzeć! Wojewodzicowa siedziała jak na węglach żarzących, to na Wicię, to na niego, to się zmarszczy, spuści głowę i je niby zapalczywie, to się jej usta i oczy śmieją i pomruguje ku mnie. Dobra nasza. A panna Wiktorja siedziała poważna, milcząca, radaby była widocznie na Warszawiaka nie bardzo zważać, a wytrzymać jej było trudno, ciekawił ją. Coraz to oczko niby w bok, a w istocie na Kasztelanica, i w tej chwili, jakby się sparzyła — ucieka, padło na obrus...
On — nie mogłem go przyznaję się zrozumieć, ta twarz już z innego świata mówiła mi jakimś obcym językiem. Uważałem tylko, iż i on walczył z sobą, niby słuchał i spoglądał na Cześnika opowiadającego o polityce Porty Ottomańskiej i monarchini północy, a wzrok mu jakby magnesem na Wicię ciągnęło, tylko z oczów nie sposób było nic wydobyć, paliły się jakimś ogniem, ale czy to niecierpliwość, znużenie, miłość była czy desperacja od tego nacisku polityki, nie umiałem sobie wytłómaczyć. Po wieczerzy Cześnik jak przychwycił Kasztelanica pod okno dla wykładu swej teorji przebiegłych robót W. Brytanji — Wojewodzicowa wybiegła z pokoju, ja za nią. Wicia została przez grzeczność może, żeby ojca nie porzucać samego. Wychodząc widziałem ją sprzątającą, ale oczkami biegała na gościa.
— Co mówisz? jak ci się zdaje? — niecierpliwie zaczęła do mnie w ganku Wojewodzicowa.
— Jakże bo pani chcesz, z pierwszego spotkania, po kilku godzinach sądzić? To jeden Pan Bóg chyba wiedzieć może co z tego wyniknie, a ręczę że oni sami jeszcze wrażenia własnego nie są pewni.
— Taki młody a nudziarz jaki! — tupiąc nóżką odpowiedziała mi — nie ma co z tobą mówić.
I pobiegła napowrót do pokoju.
Siedziałem na ławce w ganku. W pół kwadransa słyszę wyciągnęła Wicię siostra do sieni i tuż za uszakiem o krok żywa poczyna się rozmowa.
— Wiesz Wiciu, dopiero dziś dopatrzyłam się, że to wcale ładny i do rzeczy chłopiec z tego kuzynka mego męża.
— Czyś go wprzódy nie znała?
— Mało co, parę razy widziałam go. Wiem tylko że jest wszędzie bardzo dobrze przyjmowany i uchodzi sam nawet za sawanta.
— Czy ci się nie przewidziało — odpowiedziała Wicia — ależ on zdaje się trzech zliczyć nie umie. Uważałaś że od przyjazdu ledwie kilka słów wybąknął.
— Jakże ty chcesz! z ojcem, mówić mu nie daje.
— Niewiesz ty — odezwała się Wicia — czy tam z tą osią i kołem potrwa reparacja, czy on może jutro rano odjechać, bo prawdziwie byłabym w kłopocie z obiadem. Nie ma wołowego mięsa.
— Ale jakże on może jechać, to nie tak łatwo żelazną oś podprawić. Pewnie potrwa dni kilka. Ojciec go też nie puści tak łatwo. Miły człowiek.
— Co ty tam w nim widzisz? — spytała Wicia.
— A tobie nie podobał się? — zawołała Wojewodzicowa.