Strona:PL JI Kraszewski Bracia mleczni.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moc dozorcy ze światłem... zaczęto plądrować ogródek, w którym jak mówił Suchorowski, miał się student jakiś złapany przez niego ukrywać... Tymczasem przytomny Erazm prawie machinalnie rzuciwszy się w tył po za dom, trafił przypadkiem na furtkę, którą za sobą Magister otworem zostawił, dostał się w ulicę i umknął... To go ocaliło. Suchorowski w pierwszej chwili rozgorączkowania ścisnął w ręku kawałek oddartego kołnierza od munduru, lecz w prędce zajęty pogonią, rzucił go, a Wanderski który idąc z latarnią znalazł, natychmiast go schował. Jawny więc dowód występku zniknął...
Gdy po ogródku plądrowano napróżno, Robert za drzwiami stojąc, rozmyślał co ma począć?.. Czy zapierać się i kłamać, broniąc przyjaciela, czy przyznać do potajemnej z nim schadzki? Zdawało mu się być heroicznem poświęcić się dla Erazma i nie przyznawać do niczego...
Wrócił więc cicho do swojego pokoju i siadł nad książką. Wanderski który się wszystkiego domyślał, choć o niczem nie wiedział, starał się tymczasem wmówić w dozorcę, że mu się to wszystko przywidziało.
— Jak to przywidziało? Jak mi waćpan mówić to możesz? Przecież chwyciłem tego łotra za kołnierz i oberwałem mu go!
— A gdzież ten oberwany kołnierz? zapytał Wanderski uśmiechając się, bo go schował do kieszeni...
Suchorowski zaręczał, że go znajdzie, zaczęto szukać w miejscu wypadku, potem w różnych kierunkach — i nic nie znaleziono. Magister był w największym gniewie.
— A to dobre! to przedziwne! wołał — żeby mi się miało przywidzieć... gdy mówię, żem go w ręku miał...
Naszukawszy się próżno, pobiegł do pokoju ucznia. Robert miał czas ochłonąć i uspokoić się, a słysząc już, że Erazma nie znaleziono, tem pewniejszy siebie, na pierwsze pytanie oświadczył, iż nie wie wcale o co idzie panu dyrektorowi...
— Waćpan myślisz, że to się tak skończy, że ja się tak oszukiwać dozwolę i podobnym buntowniczym wybrykom pobłażać będę... zobaczymy...
Odgróżki przyjęto milczeniem, wielka wrzawa we dworku, która nawet pare domków sąsiednich rozbudziła i sprowadziła do płotów kilku ciekawych studentów, skończyła się wreszcie odłożona na jutro...
Erazm szczęśliwie dopadł do oficyn, wszedł do swej izby i padł na posłanie zdyszany, rozmyślając co ma począć... Czuł, że nie popełnił wielkiej winy, a jednak niepokoiło go sumienie o następstwa. Obawiał się być zmuszonym do kłamstwa, którego nie chciał się dopuścić, a lękał wystawić na odpowiedzialność Roberta.
Leżał długo na swej sofie wzdychając, i sam nie wiedząc co pocznie, gdy mu myśl przyszła wyznać wszystko dobremu swojemu opiekunowi professorowi Narymundowi.
Siedział on jeszcze zatopiony nad Tacytem, gdy drzwi skrzypnęły i Erazm stanął pokornie w progu. Professor odwrócił się ku niemu.
— Czegoż ty chcesz? Czy ci świecy zabrakło do lekcyi? hę? zapytał — to dawno trzeba było Ruchli poprosić, aby dała, na kredyt, bo grosza przy duszy nie mam... Pierwszego się jej zapłaci....
— A! panie professorze — rzekł Erazm zbliżając się i całując go w rękę, nie o świecę tu idzie, ja dzięki panu Robertowi kilka groszy mam, byłbym sobie kupił.... ale...
— Cóż takiego? co? rzucając już książkę począł Narymund.
— A! kochany panie professorze — mówił Erazm spuszczając oczy — ja do professora jak do ojca... Muszę się przyznać, prosić o radę i opiekę...
— Cożeś zbroił? oho! już zbroił, zawołał Narymund! — Mów tylko prawdę szczerą.
— A! to zawsze jedna bieda z tym dozorcą pana Roberta...
— Filolog! filolog!.... rozśmiał się Narymund... cóż to on tam wam zmalował, czy wy jemu?
Erazm spojrzał, oczy się śmiały Narymundowi, nabrał otuchy.
— Dziś pan Suchorowski zrobił historyę mojemu panu Robertowi za to, że on się widuje i przestaje ze mną... Zakazał mu wychodzić... Dali mi znać karteczką... Żal mi się zrobiło dobrego mojego Roberta... a! panie professorze, przez głupstwo podobno gorszegom piwa nawarzył... Przed pół godziną wyrwałem się cichaczem....
— A! a! a widzisz! a po nocy latać nie wolno... zawołał Narymund.
— A po dniu ani się zbliżyć do niego, ani pogadać. Stało się panie professorze i wieczorem... poszedłem, przelazłem przez płot.
— A gdybyś się był skaleczył! łamiąc ręce przerwał professor.
— Ja jak kot się wdrapać umiem i na płot i na drzewo....
— Wolałbyś tego talentu zapomnieć — ale cóż? cóż się stało?...
Zapukałem do okiennicy pana Roberta, tak cicho, tak ostrożnie, że mnie się zdawało iż on nawet posłyszeć nie potrafi... Jakoś jednak usłyszał i wyszedł, ale — co gorzej, widać że i Suchorowski coś zmiarkował, zakradł się z tyłu i gdy my po cichu szeptaliśmy, jak mnie nie pochwyci za kołnierz....
Złapał cię! plaskając w ręce zakrzyczał Narymund — widzisz...
— Złapał, panie professorze — ale mu się tylko kawał kołnierza został w ręku... bom ja umknął....
Professor zaczął się śmiać.
— Toś gracki! rzekł — ale nic potem! nic potem, cała sprawa zła i nie do rzeczy. Prawa szkolne szanować należy — nie wolno wychodzić z domu po dziewiątej, zatem... w żadnym razie... niegodzi się. Źleś zrobił. Kto sobie pozwoli raz, może potem tak samo dla swawoli się wysuwać....
— Wieczorem — rzekł Erazm.
— Kołnierza kawałek został — corpus delicti, ja waćpana nie obronię, dojdą po kołnierzu... Koza! kto wie, gotowi ze szkół wypędzić.
— A! kozę przesiedzę — ale ze szkół... Narymund go pogłaskał po głowie.
— No! no! o to się nie lękaj — wyznanie grzechu broni cię w moich oczach, ja cię obronię też w szkole... ale mala nota w obyczajach zostanie... Idź spać.
— Jutro pewnie Suchorowski historyę zrobi, śledztwo zarządzi... A! panie professorze, czy mam