Strona:PL JI Kraszewski Bajka o gacku dla starych i młodych dzieci Kurjer Codzienny 1887 No 132 part2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy przestał, pot mu ciekł z czoła, obejrzał się, dziaduś płakał — a nie rzekł ani słowa... tylko
— Czas do miasta! — czas!
Szli tedy razem znowu, aż tu się i miasto pokazywać zaczęło, aż strach!... Kościoły z wieżami, mury, dachy, domostwa ogromne i już zdala głos dzwonów dolatywał, a gwar gdyby z ula ogromnego. Na gościńcu przewijali się ludzie, wozy, konni, bydło, wozy, kolebki pańskie — tak że musieli skrajem iść po nad rowem, gęsiego, bo inaczej minąć się było trudno. W jarmarku w miasteczku nigdy tak ludno i gwarno nie bywało. Gacek by pewnie wrócił tak się uląkł tego tłumu, gdyby go dziaduś nie wiódł z sobą, a ciągle nań nie oglądał.
Co się do niego uśmiechnął, to mu serce urastało. Aż i w bramę murowaną weszli, a tu już ani się przecisnąć chyba. Dalej ulica długa, długa co jej końca nie widać nawet, a w niej też kręcą się ludziska, jakby na gwałt dzwoniono, a spieszy się to wszystko, a przegania, a popycha. Nad głowami słychać dzwony, ciągle biją, to grubo, to cienko, jak by się sprzeczały z sobą — bum! bum!
Dziaduś tu był jak w domu — wchodząc tylko we wrotach kołnierz od opończy podniósł jakby twarz chciał zakryć i pod kamienicami szedł, a na Gacka się oglądał.
Przeszli jedną ulicę, potem drugą, zawrócili w trzecią. Gacek pomyślał, jakby mi wracać było trzeba, już bym nie trafił? Aż dziaduś u drzwi ogromnego domu stanął, kijem zastukał w nie, otwarto mu i wszedł...