Strona:PL JI Kraszewski Bajka o gacku dla starych i młodych dzieci Kurjer Codzienny 1887 No 131.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem Łątka jakoś jesienią kaszlać zaczęła i pokaszliwała coraz mocniej. W nocy szczególniej jak ją pochwycił kaszel, musiała precz z chaty iść daleko, aby drugim do snu nie przeszkadzała. Gacek wówczas szedł za nią, bo bez niej być nie mógł.
Zimą jeszcze się jej pogorszyło, a na wiosnę postrzegli wszyscy, że zmizerowaną była strasznie i zadyszaną często tak, że gdy wodę z wiadrem przyniosła, na ławę padała, bo jej tchu brakło. Baby radziły lekarstwa różne, smarowano ją i pojono, ale gdy komu nie ma pomódz, to i ptasie mleko nie pomoże! Jakoś w marcu tak już zaniemogła Łątka, że obledz musiała. Gacek siedział w nogach i popłakiwał. O skrzypkach mowy już nie było.
Czuła nieszczęśliwa komornica, że nadchodziła wyzwolenia godzina, umierać by jej niczem było, ale jak Gacka sierotę porzucić! Wiedziała dobrze, że pędzać chłopca każdy potrafi, a zaopiekować się nim nikt nie zechce. Pewnie i te łzy, które jej niepokój wyciskał, chorobę pogorszyć musiały, miała się co dzień gorzej, karmiono ją już tylko z łaski, bo do żadnej roboty zwlec się nie mogła, nawet pierze drzeć jej ciężko było.
Nadszedł kwiecień, taki jak to on u nas zwykle bywa, godzina słońca, a dnie pluchy i chłodu. Łątce się pogorszyło. Gdy słonko zaświeciło, zwlokła się czasem za ogród z synem, siedziała pod płotem i dyszała.
Jednego dnia — już jej bardzo coś źle było.
Kobiety w chacie po cichu szeptały, że krew wypluwała, kręciły głowami i mówiły, że do Świątek nie dożyje. Ona sama już i dnia nie była pewną. Wieczorem, że było ciepło, poszła z synkiem pod wiśniowy sadek i siedziała, wzięła go za głowę i poczęła jęczeć boleśnie.
— Dziecino ty moja, dziecino — mówiła — ja muszę iść od ciebie, ty sam, jak palec, zostaniesz na świecie. A! gdybym mogła, zabrałabym cię z sobą. Tam byś pokój miał, a między ludźmi złymi, niedola cię czeka — niedola.
Pomilczała chwilkę i spytała:
— Cóż ty, biedna sieroto, poczniesz bezemnie? co?
Gacek nie wiedział, ani co ma począć, ni co odpowiedzieć.
I znów łzy jej mowę przerwały.
— Słuchaj ty mój biedny, jedyny, mówiła matka — słuchaj, co ci powiem, bo to może i ostatnie słowa.
Jak mnie do trumny włożą, na mogiłki zaniosą i piaskiem przysypią, a będzie ci na świecie źle, a nie uznasz, co robić z sobą, przyjdźże ty na mogiłę do mnie, usiądź na niej ze skrzypkami i graj. Ja w mogile posłyszę, ja przemówię z mogiły do ciebie. A nie będę ja mogła, Bóg mi da jakiego posła, co za mnie słowo przyniesie...
I tak mu mówiła i tak go prosiła, że Gacek jej przyrzekł, iż ze skrzypką na mogiłę chodzić będzie.
Nad rankiem, zakaszlała mocno Łątka, chwyciła się z pościeli. Gacek się porwał ku niej, ścisnęła go za głowinę, krzyknęła i padła... A nie wstała już więcej. Przyszły z rana baby, była zimną, w chacie wielki gwar powstał, a Gacka od zwłok trzeba było gwałtem odrywać.
Już się poczynali spierać, kto ją pochowa, kto za pogrzeb zapłaci? Kto trumienkę sprawi — gdy kobiety przeglądając chusty węzełek znalazły, w którym na wszystko starczyło i na sosnowe deski, z których trumienkę zbić miano i dla księdza i dla organisty, nawet dla tego, co dół kopał na mogiłkach.
Za życia jeszcze mówiła Niezdarze, że po groszu zbiera na to, żeby po śmierci jej nie przeklinano, iż ją daremnie pochowają; nie było zresztą nic, krom bielizny trocha, a na palcu kobiety pierścionek był z oczkiem, który z palca zdjęto i chłopcu oddano.
Nazajutrz odwiedli ją przystojnie na mogiłki. Ludu prawda nie było wiele, babek kilka, gospodarz stary, dwie synowe i kilkoro dzieci. Gacek na trumnie się położywszy, szedł płacząc, a gdy ją zasypano piaskiem, legł na niej, chcąc tu pozostać, aż go gwałtem do chaty zabrać musiano.
Nazajutrz do dnia chłopak na mogile siedział — ale skrzypki mu w głowie nie były. Położył się na ziemi i wołał: matulu! Z mogiły nic nie odpowiadało...
Dzień wiosenny był — muchy, pszczoły i osy brzęczały do koła, latały żółte motyle, świegotały ptaszki, w polu bydło porykiwało, na łąkach rżały konie, świat się tak sobie weselił, jakby nikt nie umarł i nikt nie płakał...