Strona:PL Józef Trzciński - Baśnie z nad Gopła.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kubek po kubku na pomyślność młodych, udał się w drogę; aż tu zaraz za płotkiem dołączył się do niego jakiś nie znany, brodaty człowiek, — idą razem, ale długo nie czekali na zwadę. Od słów dalejże do pięści; już się mocują, już w uściskach, a gdzie Andrzej rąbnie, tam trawa nie rośnie. — Ale mimo to Andrzej czuje, że jest jakby w kleszczach i zaplątawszy palce w kudły towarzysza, poczuł jakieś wyrostki nad czołem. »O Jezus Marya, to zły duch«, i w tej chwili przeżegnał się szkaplerzem, — a mieszkaniec piekła chce uciekać, lecz Andrzej go cap za kołnierz i dręczy szkaplerzem i woła: »hola, bracie, tak nie idzie, musimy się popróbować, kto silniejszy? bo ja nigdy zapasów nierozstrzygniętych nie porzucałem«.
— Na te słowa djabeł czmychnął w Gopło, — jakby sto koni wpędził do wody, taki szum, takie śmiechy, taki ryk.
— A Andrzej?
— Poszedł ze schyloną głową do domu, opowiedział zdarzenie całej wsi i już nigdy tą drogą w nocy nie wracał. Nazajutrz zaś nie poszedł do roboty, trochę postękał i mawiał »że djabeł go nieco spłaszczył«[1].

∗             ∗

Z dziwnem uczuciem opuściłem rybaka i zapytałem sam siebie w myśli: czy w tym dziejowym popiele, choć i iskierka prawdy tleje?



  1. Tyle co »pogniótł«.