Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to płótno wzorzyste, bogate, wesołemi posiane plamkami, jak potem w szare rozwija pasy, na których tylko gdzieniegdzie barw młodości błyszczy przypomnienie.... Coraz rzadziej, coraz rzadziej; z szarego w czarne przechodzim, zgasły świeże kolory, wypłowiała przędza; wśród czerni już nawet świetniejsza nić przypomina żałobne obwódki, aż w końcu noc... kir i nożyce rozcięły pasmo, a tkań owa z wiatrami i wodami poszła na zgniliznę.
Ten wieczór na tkani życia był jasną pręgą; nic go nie zmięszało, nie zbrukało, nie rozcięło. Strumisz nie miał odwagi o niczem mówić, a Bal nie myślał go pytać, rozmawiano tylko o Warszawie, o znajomych a kupiec, który w obec nowego przybysza chciał się koniecznie chwalić, opiewał pochwały złotego jabłka w nieprzerwanym dytyrambie. Trzeba go było posłuchać jak zamaszysto malował swoje uczucia, plany, projekty i jak zręcznie filut stary zakrywał te części obrazu, których koloryt nie przypadał mu do smaku, a harmonją jego kompozycji mógł zepsuć.
Wszyscy byli weseli, szczęśliwi, tak — szczęśliwi; bo choćby mi zaprzeczyć miano, jedyne może szczęście jest w tych przelotnych chwilkach, złotych ziarkach na piasku pustyni. Strumisz był odważniejszy, mowniejszy, raźniejszy niż kiedy. Stanisław czując list Konstancji, choć go jeszcze nie odebrał, rozchmurzył się także. Lizia nie miała jeszcze czasu opamiętać, a poczciwa pani Balowa, która kochała Strumisza i trochę w nim widziała ulubionej Warszawy, dzieliła szczerze radość powszechną.
Jeden Parciński, któremu w sierocem życiu nigdy się nie uśmiechnęła chwila podobna, który miał tylko