Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

licie, że on łapę zagiąwszy na was nie pilnuje noc i dzień? albo gonić nie będzie? A nuż listy gończe pójdą, a pochwycą gdzie?
Jabłykin ręce rozstawia! szeroko i składał je na żołądku, okazując, że niewidział ratunku. Prosiła go jeszcze Eudoksja, aby pośrednikiem był i mówił z Jewłaszewskim. Zaklinała się, że nie miała więcej całego majątku nad pięćdziesiąt tysięcy rubli, z tych połowę gotowa była oddać mężowi, byle ją swobodną zostawił.
Radca przyrzekł wdać się w tę sprawę, ale szepnął na ucho Eudoksji. — E! mateczko, mówicie o pięćdziesięciu, a ja nieboszczyka kieszeń znałem!! E! e! — Zakryła sobie oczy jejmość, usiłując wytłumaczyć, czego już Radca nie słuchał, szedł natychmiast do Jewłaszewskiego.
Trzeba było przyjaźni jaką miał dla nieboszczyka, aby go po śniadaniu ona drugi raz na schody drugiego piętra wyciągnęła. Gdy stanął u drzwi ocierał pot z czoła, z brody, z szyi i dyszał, aż go żal było.
Jewłaszewskiego zastał na konferencji z Wańką, który srodze miał potarganą czuprynę. Sposób ten wychowania ludu nie wchodził w teorie Jewłaszewskiego, lecz w praktyce okazywał się czasem niezbędnym.
Radca bardzo mało znanym był Mistrzowi, a urzędowe jego stanowisko i wstręt od pospolitowania się wizytę czyniły bardzo dziwną. Jewłaszewski się jej celu odrazu domyślił.
Posadził dygnitarza w krześle, Wańka uciekł, zaczęła się rozmowa od gorąca i od nieszczęśliwości tych, co na drugie piętro są skazani
Preludia do rozmowy zajęły z kwadrans czasu, dając Jewłaszewskiemu możność rozmyślania się co miał począć. Radca poufnie i w tonie przyjacielskim począł rozmowę.
— Ej! stary — rzekł do niego — ja jej przyjacielem, ale i tobie nie wrogiem. Na co tobie się to zda? To wziąć kobietę starą, która do was serca nie ma? a co to będzie za życie? męczarnia dla niej, męka dla ciebie. To proste kobiecisko, ty jej pokazać nigdzie nie będziesz mógł, ma swoje narowy, które tobie będą niemiłe. Nie lepiej ci wziąść dwadzieścia pięć do kieszeni i zostać swobodnym?. Ona z oczów zejdzie... ty się będziesz mógł ożenić...
Oparł się Jewłaszewski, przywiązując do litery prawa, do obowiązków męża i żony, ale Jabłykin słuchać tego nie chciał.
— Co ty mnie takie rzeczy mówić będziesz? — odezwał się — albo my ciebie nie znamy, albo to ty nie zapisany jako liberał i wolnodumiec, u którego żadnej wiary nie ma? albo to nie wiadomo że ty i młodzież bałamucisz? a tu, nagle taki religijny się stałeś i tak szanujący prawo. Bodajeś był zdrów!...
Ostatni argument bladością okrył twarz Mistrza, który nadzwyczaj gorąco począł się wypierać swych przekonań.
Jabłykin głową kręcił.