Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

milkła. Był bardzo grzeczny i w wyrazach pochlebnych nader, winszował jej zapału do nauki, o którym już słyszał.
W ogólności nadzieje pokładane na panu Euzebiuszu mocno zawiedzione zostały. Znajdowano go zimnym, unikającym rozmowy serio, pogardliwym nie mało, choć nie chybił nikomu. Młodzież mówiła, że sztywny był i krochmalny. Ci, którzy wyglądali fajerwerku, powiadali, że brakło mu na geniuszu i wymowie... Słowem, jedno można było z tych sądów wnieść, że nie zrobił wrażenia wcale, ale w głębi duszy tych co go słuchali, choć się nie przyznawali do tego, został ślad trwały, materiał bogaty do rozmyślań.
Jewłaszewski, który zawsze prawie każdego wieczora miał choć jedną chwilę „wniebowzięcia“, natchnienia i zapału, który improwizował coś chaotycznie niezrozumiałego, lecz tak zaprawnego, że upajało, tego dnia chodził ostygły i jak nie swój.
Już było po dziesiątej, gdy na dany przez Euzebiusza znak Ewaryst poszukał kapelusza, aby się wymknąć z nim razem. Znaczniejsza część zgromadzenia pozostała jeszcze z panią Heliodorą, i dopiero po wyjściu Komnackiego towarzystwo się ożywiło, wybuchnęły zdania sądy i przekąsy.
Mistrz ponury, milczał. Gospodyni słuchała nie mówiąc swojego zdania; młodzież zbywała żarcikami.
Oczekiwano długo nim nareszcie Jewłaszewski, przygotowawszy się, zawołał z powagą nakazującą:
— Otóż to są owoce zagranicznego wychowania! Młodzież powraca nam obca wszystkiemu co nasze, nie rozumiejąca ani potrzeb, ni tradycji, z umysłem przykrajanym do niemieckiej lub francuskiej mody, a my w pokorze ducha padamy na twarz przed wielkim geniuszem zachodu!
Sąd ten, w którym była odrobina prawdy, wydeklamowany pięknie, wywołał ogólne uznanie. Mistrz zwyciężył, otoczono go ze czcią, był rad z siebie i pieczęć tę przyłożywszy do historii pamiętnego wieczoru, natychmiast się oddalił.
Pilno mu było, a prawdę mówiąc Euzebiusz, postęp, nauka mniej go teraz daleko obchodziły od własnej sprawy. Biedny człek walczył dotąd z bardzo ciężkim zadaniem życia ubogiego, podtrzymywanego rozmaitymi zarobkami niewiadomymi; zjawienie się tej, która była niegdyś jego żoną, przybywającej jakby umyślnym losu zrządzeniem dla wyzwolenia, stawiło go w położeniu nader wiele dającym do myślenia.
Mógł nagle, biorąc tę kobietę życiem znękaną, zwiędłą i mniej ponętną niż była kiedykolwiek, uzyskać przez nią niezależność. Tłumaczył się sam przed sobą, że bogactwo było środkiem, który w jego rękach obficie mógł wyrobić owoce... Głodny dostatku pokonał się sofizmatami... Kości były rzucone, postanowił opanować jak swą własność Eudoksją razem z jej majątkiem.