Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śnieg spokojny, a zalepione niebo nic a nic się nie rozjaśniło; prorokowano większą jeszcze śnieżycę, która, szczęściem bez wiatru, równo spadała na ziemię, wróżąc doskonalą i trwałą sannę, bo ją poprzedziły mrozy, które grunt nawet błotnisty i oparzeliste moczary stężyły. Myśliwi cieszyli się zawczasu doskonałą ponową.
W wielkiej izbie dworu Zamiłowskiego zmierzch się już zawczasu czuć dawał. Była ona obszerna, choć trochę niska i ze staroświecka niewytwornie przybrana w sprzęt wygodny. Wejrzawszy na nią, domyśleć się po niej było można ludzi spokojnego żywota, którym u siebie dobrze było, tak że tu nic zmienić nie potrzebowali i nie chcieli. Stół, krzesła, kanapy, co najmniej wiek już jeden na bożym świecie przebyły, ale poszanowane trzymały się krzepko i fizjognomia ich nie raziła tak jakby nowych a nieszykownych przybyszów. Na ścianach bez wielkiego rozmysłu tu i ówdzie porozwieszane obrazy, niżej i wyżej, jak przyszła niegdyś fantazja, miały już swe miejsce oznaczone pajęczynami i pyłem, które choć służba kiedy niekiedy obmiatała, wracały na dawne legowiska. Tak samo i wszystko co tu było zdawało się z wieków przyrosłe do miejsca i nieruchomo zadumane.
Obarów parę wystawiały Chrystusa i Matkę Boską, inne były bardzo starymi wizerunkami ludzi dawnego kroju i stroju, nic a nic do dzisiejszych nie podobnych, tak już zczerniałymi, że z niektórych tylko części twarzy przeglądały, a płótna powydymane, popękane miejscami, popielatą warstwą pyłu przysłonięte, ledwie w ramach trzymały.
Nie tykał ich nikt przez poszanowanie od czasu jak raz próba oczyszczania przedsięwzięta z pomocą cebuli, jednemu z pradziadków zaszkodziła.
Po kątach dużej gościnnej izby było komódek z bronzami, stoliczków, różnych gracików dużo, a na każdym z nich pomniejszych szkatułeczek, zegarków, skrzyneczek, koszyków, porcelany pełno; bo w obyczaju widać miejscowym być musiało co raz gdzie postawiono, zachowywać do zniszczenia. Niektóre z tym zabytków dosyć były postarzałe, inne pootłukane, inne zdawały się niekoniecznie potrzebne i wcale nie przyozdabiające, ale miały za stare zasługi prawo przytułku i chleb, a raczej pył łaskawy.
Jednostajne życie tego poczciwego dworu starego piętnowało się nawet w wygiętej, czystej, choć starej podłodze jego, na której rozeznać było można zwykłe, w różnych kierunkach wydeptane ścieżki, nieco więcej wgłębione. Trzy okna przysłonięte firankami wychodziły stąd na podwórze jedno w głąb i ku ogrodowi. Wszystkie opatrzone były na zimę jak należy, podwójnymi szkłami, mchem i piaskiem w pośrodku.
Po salce tej przechadzał się z rękami w kieszeniach, z głową nieco do góry podniesioną, pięknego, wesołego dosyć oblicza męż-