Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zonia wyszła nie prędko, zadumana, blada, milcząca, z minką pogardliwą i roztargnioną. Na kilka pytań jej zadanych ledwie pół słowami raczyła odpowiedzieć.
Gdy nadszedł Zorian, którego gospodyni przyjęła bardzo zimno, we dwoje z nim zaczęli chodzić, szepcząc, po salce.
Szeliga pokornie kroczył za Zonią, która się z nim obchodziła jak z niewolnikiem, ale razem okazywała mu poufałość taką, że nawet Heliodora ramionami ruszała.
— Bo już za oczami róbcie sobie co chcecie — powiedziała zniecierpliwiona na ucho swej towarzyszce — ale przy ludziach trzeba się zachować skromniej.
— A mnie co ludzie obchodzą? — odpowiedziała krótko i ostro Zonia.
Było już kilku młodzieży, gdy Ewaryst wprowadził p. Euzebiusza. Choć go tu już opisywano jako niepozornego wcale, pani Heliodora nie mogła ukryć zdumienia zobaczywszy niepoczesną, skromną figurkę, wszelkiej mistrzowskiej pozbawioną powagi.
Chwyciła go zaraz sobie do rozmowy i jeszcze bardziej się zdumiała, słysząc go jąkającego się i mówiącego tak proste rzeczy w sposób tak pospolity, iżby go nawet o żadną uczoność posądzić nie można.
Zobaczywszy wchodzącego Ewarysta, nieszczęśliwy Zorian stchórzył i zdezerterował od Zoni. Ta zrozumiawszy łatwo powód ucieczki, sama go dognała i dała mu natychmiast naukę, że chce i rozkazuje, aby wcale na Dorohuba nie zważał i na krok się od niej nie oddalał.
Pieszczone chłopię było wyraźnie na mękach. W chwili gdy Ewaryst przyszedł się z kuzynką przywitać, Zorian powtórnie próbował się wymknąć, ale Zonia głośno mu powiedziała:
— Czegoż pan uciekasz? Stój pan i nie odchodź.
Szeliga pozostał niemy i jak wkuty.
Mówiono przy kanapie i dokoła stołu o wszystkim co na myśl przyszło, o profesorach, o materialnych warunkach pobytu w Kijowie, o niektórych wykładach, o doktoryzacji, którą p. Euzebiusz miał tu odbywać, ale kwestyj tak upragnionych naukowych i społecznych nie poruszył nikt. Czekano na Mistrza.
Parę razy któryś z młodzieży z przełaju coś rzucił na stół, nikt tego nie podniósł. Pan Euzebiusz opowiadał gospodyni o pięknych brzegach Renu, a studentom o pielgrzymkach ich kolegów niemieckich ponad nimi.
Po kilkakrotnych zapytaniach na migi uczynionych przez starą Agatę względem roznoszenia herbaty, na ostatek Heliodora dała znak przyzwalający i miano ją roznosić, gdy Mistrz ze swym sztabem, złożonym z kilku adeptów najśmielszych, ukazał się nareszcie w progu. Wszystkich oczy zwróciły się na niego: blady był, wejrzenie miał jeszcze błędniejsze i staranniej kryjące się niż zwykle,