Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzyczki nadzwyczaj regularne, niegdyś musiały być bardzo piękne, były niemi jeszcze, szczególniej oczy czarne i usteczka bardzo maleńkie.
Chód, ubranie, pewna wymuszoność w całej postawie, ruchach, uśmiechach, zdawały się w tej pani chętką okazania się daleko dystyngowańszą niż w istocie była. Mówiło coś, że mogła być prostą bardzo kobieciną, której los a raczej piękność dały niespodziane stanowisko w świecie, kłopotliwe i utrudzające. Można było przysiąc, że ta sztywna jejmość, zrzuciwszy bardzo wytworne stroje, nierównie by się czuła swobodniejszą i szczęśliwszą.
Oczy jej biegały bojaźliwie, jakby się ciągle czegoś lękała... Ubiór jej grzeszył jaskrawością, błyskotkami i brakiem smaku, ale był za to kosztowny i obrachowany tak, aby się nim wydawał. Przechodząc, pani ta rzuciła trwożliwym okiem na studenta, uśmiechnęła się kupcowi i wbiegła co najprędzej do domu, jakby jej pilno ukryć się było.
— E! e! panie Wasyliew, wasza lokatorka — krasawica! zawołał Zyżycki.
Jefrem ruszył ramionami.
— A cóż? nie?
— Alboż mówię, nie? — odparł kupiec. A! no! krasawica!
— Wdowa czy zamężna? — zapytał akademik.
— Ej! ej! — począł kupiec, albo to do mnie należy! Co ja miałem o to pytać!
Ponieważ widocznie unikający dłuższej rozprawy w tym przedmiocie Wasyliew zwrócił się z wymówkami do prykaszczyka, Zyżycki był zmuszony ze szczupłą odciągnąć zdobyczą. Zaniósł tego dnia na górę wiadomość, że wdowa, czy też Bóg ją wie kto, była kobietą niestarą i wcale jeszcze nieszpetną.
Z okna dało się wyszpiegować, że dzieci u niej nie było, pokazywała się stara służąca z głową chustką zawiązaną, młoda służąca bez chustki, obie mocno brzydkie, i chłopieć ubrany czysto, ale nie wytwornie; wdowa, bo wszyscy byli pewni, że nią była, nie unikała zbytecznie okazywania się w oknie. I owszem, wychylała się, niby dla spoglądania na ulicę, a można było posądzić, że też trochę dla pokazania się, ciągle bardzo wystrojona i obwieszona klejnotami. Czasem przechadzała się tak wewnątrz domu, że ją mogli ciekawi spostrzegacze oglądać. Nie zdawała się mieć żadnego zajęcia, a włóczkowa robota, którą czasem trzymała w ręku, była jakby dla okazu chwyconą, nie siadywała nad nią.
Jakim sposobem owa obca zupełnie tu lokatorka znalazła znajomych, nikt nie wiedział. Zaczęli tu powoli jakoś uczęszczać urzędnicy, biurokracja, mieszczanie, ludzie średniego stanu. Widywano ich tam wieczorami pijących herbatę, przechadzających się, grających wista, przyjmowanych wieczerzą.
Z drugiego piętra od Jewłaszewskiego wzrok łatwo w głąb sięgał