Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poszedł do Wasyliewa, u którego brał herbatę i sardynki i miał z nim pewien rodzaj znajomości.
Jefrem był opasły, na pozór dobroduszny, śmiejący się, połyskujący z dobrego bytu, rumiany jak burak człowieczyna, który powszednim ludziom mógł się wydawać niezmiernie prostym burłakiem, ale w istocie był najprzebieglejszym z ludzi.
Niewiele widząc i umiejąc, bo był wychowańcem natury i własnej pracy, Wasyliew miał ten przedziwny instynkt ludzi zmuszonych żyć w społeczeństwie nad nich wykształceńszym; obawiał się wszystkich, nie ufał nikomu, uważał w ogóle świat za nieprzyjaciela i chytrzył...
Dosyć było od niego zażądać się czegoś dowiedzieć, aby obudzić jego podejrzenie. Nikt nigdy nie dobył nic z niego, ale nie dał poznać po sobie tej przebiegłości, owszem udawał prawdomówcę i prostaka. Każdy odchodził od niego pewien, że dobył z Jefrema co chciał, on potem śmiał się w kułak za odchodzącym.
Zyżycki zagadał naprzód o ćwierci funta herbaty, której miał potrzebować, potem o ostatnim pudełku sardynek, jakie stąd wyniósł, nareszcie dodał:
— A no, powinszować kupcowi, wszak to pierwsze piętro najęte!...
Wasyliew się w kark poskrobał i ręką machnął.
— Cóż, dobrze? — spytał Zyżycki.
— A! co za dobrze! z biedy! trzeba było... Co robić — zamruczał Jefrem.
Jefrem ramionami poruszył.
— Albo ja wiem! — odparł obojętnie.
Zyżycki dorzucił.
— Urzędnikowi? co?
— I! nie.. jakaś baba...
Niechętnie mówił!
— Stara, młoda? z dziećmi? — pytał akademik.
Ciekawość ta i chęć mieszania się w cudze sprawy nie podobała się kupcowi, zagadał coś żywo do prykaszczyka, nie dosłyszał niby pytania. Zyżycki stał na próżno, odpowiedzi nie było.
Jefrem niby o niej zapomniał. Powtarzać pytania nie wypadało, kupiec ręce włożył w aksamitne szarawary i stał patrząc w świat jakby o lokatorce mowy nigdy nie było.
Tymczasem złożyło się, że ta, o którą właśnie dopytywał ciekawy młodzieniec, wracając z miasta wchodziła do kamienicy. Wasyliew nie mógł jej nie powitać i nie ukłonić się, a Zyżycki nie mógł nie domyśleć się kto była, bo weszła wprost do tego domu.
A że szła powoli, rozpatrując się, Zyżycki doskonale się jej przypatrzył.
Wiek trudno mu było odgadnąć, gdyż jejmość widocznie była odświeżoną, pomalowaną dosyć jaskrawo, ale, choć z pozoru nadawało jej to wielką świeżość i blask, budziło podejrzenie. Rysy twa-