Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

weszła, mówiąc językiem kolegów jego medyków, w stadium chroniczne. Było to uczucie bez nadziei, a uparte. Zdawało mu się, że czując dla niej przywiązanie ma zarazem obowiązek, choć z daleka czuwać nad nią.
Wypadek w ogrodzie był jakby wskazówką dlań, że los go jej na obrońcę przeznaczał. Więc choć położenie coraz się stawało przykrzejszym, bo łatwiej jest znieść osamotnienie zupełne niż samotność wśród tłumu, postanowił wytrwać na stanowisku. Zdala patrząc nań niepodobna było nie uczuć szacunku i sympatii dla człowieka, który szedł tak śmiało swoją drogą, z podniesionym czołem, nie dając się podrażnić i nie chcąc wiedzieć ani słyszeć co go otaczało, oddany jedynie pracy. Widząc się wszędzie prawie odepchniętym, Ewaryst skończył na tym, że się usunął powoli od towarzystwa, które mu najmilszym było. Zamykał się w swym mieszkaniu, chodził na lekcje, odbywał przechadzki w tę stronę, gdzie się najmniej ludzi spotykać spodziewał, w ulicach unikał zaczepek i stykania się z dawnymi przyjaciółmi, którzy teraz dla niego ostygli i, z czystym sumieniem a dumą jego, z trochą smutku w duszy, został tak na uboczu, nie dając nawet nieprzyjaciołom tej pociechy, by go widzieli cierpiącym.
Musiało to obruszać Jewłaszewskiego i jego towarzyszów; spodziewali się bowiem, że zmuszą Chorążyca do zmiany miejsca pobytu, do wyniesienia się ze studiami gdzieś indziej. Mistrz spostrzegłszy, że mu się nie udało nieprzyjaciela odpędzić, chodził zasępiony.
Widok tego świadka sceny dla niego boleśnie pamiętnej, nie dawał Jewłaszewskiemu spoczynku, nie mógł nań patrzeć. Gniewało go i to, że kilka razy mówiąc o nim z Zonią i starając się przed nią go spotwarzyć przekonał się, iż tego nie dokaże — brała go żywo w obronę.
— Niech ojciec mówi co chce o jego zacofaniu i ślepocie, na to się zgodzę, że biedak obałamucony jest wychowaniem i że daleko nie zajdzie, wszystko to prawdą być może, ale złym on nie jest i natura a serce poczciwe...
— Z jego faryzeuszowskimi pryncypiami — odparł mistrz — nawet poczciwym być nie można. Tak! prędzej, później, zasiane ziarno fałszu kiełkować musi i zagłuszy nawet dobre popędy. Ja go nie cierpię i ostrzegam. — Zonia, nie wiedząc jak ten wstręt ma sobie tłumaczyć, milczała, uśmiechała się, nie sprzeciwiała.
Jewłaszewski rad był, że się przynajmniej z nim spotykać nie potrzebował.
Na list Madzi, Zonia, jak była przyrzekła, odpowiedziała i odpowiedź niezapieczętowaną oddała Ewarystowi.
— Sama nie wiem co tam popisałam — powiedziała mu, wręczając ją... — Nienawidzę ludzi grzecznych, bo grzeczność prowadzi do fałszu, nie lubię być grzeczną dla nikogo, ale znowu daremnej