Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o profanach, ktoś wspomniała o Dorohubie jako o uczniu, który do śmieszności pilność swą posuwał, nie opuszczał żadnej prelekcji, przychodził zawczasu, pisał zapalczywie, wyśmiewano się też z pedanta...
— Gadajcie sobie co chcecie — rzekł niejaki Zyżyński — zawsze taka pracowitość dowodzi małego umysłu, niewielkiej zdolności i trwożliwego ducha...
— A dobrześ go scharakteryzował — odezwał się brzdąkając po gitarze Jewłaszewski — ale niekompletnie. O! ho! jest tam coś więcej!
Czekano, aby wyjawił tę tajemnicę, ale zaczął podśpiewywać piosenkę i urwał. Siadł przy nim Zyżyński.
— Co więcej? — zapytał.
— Ciekawyś! — dodał patrząc na gitarę gospodarz... — hm! To, ptasio! Ty wiesz, co znaczy ptasio? A po co on tak pragnął się wśliznąć i podpatrzeć nasze zebranie u Heldusi? A jak to on słucha pilnie... Kto by powiedział, że ma misję nastawiać uszy — i (dokończył ciszej) — i chodzić z językiem.
Tu brzdąknął z całych sił po strunach jakby własne słowa chciał zagłuszyć...
I począł śpiewać, a gdy śpiewał, słuchano w skupieniu ducha, i nikt nie śmiał mu przerywać. — Zyżyński siedział w swym miejscu, aż mistrz skończył dumkę.
— Powiedz ty mnie — szepnął — myślisz, że on chodzi z językiem.
Jewłaszewski tylko głową kiwnął. Nazajutrz nawet w innych już kółkach, nie będących w związku z Mistrzem i jego uczniami, koso spoglądano na pana Ewarysta.
Nie spostrzegł tego rychło, bo w ogóle do zbytku może był bojaźliwym w zawiązywaniu znajomości i robieniu stosunków. Symptomata nieufności jednakże rosły z dniem każdym. Zwolna najlepsi pod wpływem jakichś głuchych wieści zaczęli ostygać, odsuwać się, unikać.
Chorążyc poczuł wreszcie otaczający go chłód, domyślił się może skąd nim wiało, ale wcale go to nie zdawało się obchodzić.
Samotność nie dolegała mu zbytnio w początku, lecz gdy, trochę nią znudzony, usiłował z niej wyjść, zaczął się niecierpliwić dostrzegając, że młodzież stawiła mu się więcej niż obojętnie, bo pogardliwie.
Żądać tłumaczenie nie chciał, nadto był dumnym, wiedział, że powinien to przypisywać wpływowi Jewłaszewskiego i może by mu z placu ustąpił, gdzie indziej się przenosząc, gdyby nie Zonia. Nie chciał i lękał się ją tak opuścić.
Widywał ją rzadko, bo do pani Heliodory nie chodził, spotykali się czasem w ulicach, była dlań dosyć uprzejmą, spoufalenie z nim braterskie rosło, ale nic więcej. Ewarysta też miłość nie ostygając