Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




Wiosna w tym roku wcześniejszą była niż zwykle i piękniejszą niż u nas bywa, nie przerywały jej te powroty kapryśne zimy i chłodu, które ucinają zielonym trawom głowy i warzą liście młode. Rozwijało się wszystko z szybkością nadzwyczajną, a ludzie korzystali z powrotu ciepła, wybiegając nad brzegi szeroko jeszcze rozlanego Dniepru, aby się cieszyć widokiem wspaniałym wód i młodej zieleni.
Jednego z takich dni Ewaryst też wyszedł do ogrodu, którego stare włoskie orzechy jeszcze same jedne martwe stały na wiosny wołanie. Pod nimi już rkzewy pomniejsze pobrały szaty godowe, okryły się liśćmi, zabierały do kwiatu.
W ogrodzie o tej wieczornej godzinie pusto było jakoś, bo znaczniejsza część uczęszczających tu gości widowiskiem jakimś cyrkowym a głośnym bardzo odciągniętą była. On szukał tu spokoju i ciszy, których potrzebował.
Od poznania Zoni, pomimo że się obraniał myślom ciągle powracającym o niej, obraz tego biednego dziewczęcia wciąż mu do serca zaglądał.
Zajmowała go coraz więcej, już nie jako biedna sierota rzucona w tłum, który dla niej był groźnym, nie jako obłąkana teoriami niebezpiecznymi, od których ją trzeba było ratować, ale jako dziwaczny ideał, do którego się mimo swej woli przywiązał. Sam on nie wiedział, co w nim gwałtowne dla niej uczucie obudzić mogło. Wszystko w co wierzyła, co mówiła, raziło go, oburzało, było mu wstrętliwym, ona była mu nad wyraz drogą. Miłość jaką powziął ku niej mogła być czysto zmysłowym urokiem a nie mniej jednak była potężną i silną. Ewaryst upokorzony nie mógł się jej obronić. Walczył z sobą, unikał spotkania, odpędzał wspomnienia, a zaledwie mu się przesunęła przed oczyma, gwałtowne, namiętne przywiązanie wracało.
Nie ona je podsycała, bo nikt obojętniejszym nie mógł być dla niego nad nią. Próba nawrócenia przez Jewłaszewskiego, całkowicie chybiona, odstręczyła Zonię od niego. Patrzała nań z politowaniem,