Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie czujesz-że pan, iż stoimy na fałszu, oddychamy fałszem, karmimy się nim, rdzą jego jesteśmy przegryzieni. Wszystko co istnieje musi się obalić i pójść precz, abyśmy powrócili na drogę prawdy, z której zeszliśmy... Kamień nie powinien zostać na kamieniu.
Mówiąc to spojrzał bystro na Ewarysta, szukając w nim wrażenia swej wymowy. Chorążyc słuchał spokojnie i pocisk ten gwałtowny wcale się nie zdawał go obalać, jak się mówca spodziewał.
— Przepraszam bardzo pana — rzekł pokornie — lecz chcąc się oświecić muszę być natrętnym w rzucaniu pytań i wątpliwości.
Ile razy ludzkość z jakiegokolwiek bądź powodu nagle zrywała z tradycjami i gardziła zdobyczami i pracą wieków, które ją poprzedziły, widzimy w historii zawsze upadek jej. Nie podnosi się aż znowu powracając do łańcucha ogniw, które stanowią, łącząc się z sobą historią postępu ludzkości. Istotny postęp mnie się zdaje stopniowym pochodem, nie gwałtownym miotaniem się. Czymże bylibyśmy wyrzekając się tego, co przeszłość zbudowała?
Jewłaszewski słuchając zagryzał usta, oczy mu rosły, powieki drżały, parę razy rzucił wejrzenie w bok Zoni, niby z wymówką, że go na rozprawę z zuchwałym przeciwnikiem naraziła.
— To są poglądy przestarzałe — odparł z rodzajem pogardy ojciec, zatrzymawszy się chwilę. — Są momenta w historii ludzkości, w których wielkie i gwałtowne leki potrzebne są na zabójczą chorobę, w takim momencie właśnie my się znajdujemy... Mamy wiele, zaprawdę wiele do czynienia! Burzyć! burzyć! — Gwałtownym ruchem ręki Jewłaszewski słowom zapragnął dodać wyrazu. Ewaryst stał milczący.
— Gdybyśmy dozwolili iść wszystkiemu wybitnym torem powoli, nigdy by ludzkość nie doszła do swych celów — ciągnął dalej ojciec — odrobina prawdy jaką odziedziczyliśmy z przeszłości tak się splątała z fałszem, iż aby wykorzenić go i ją poświęcić potrzeba... chwilowo, nie ma o to strachu — odrośnie.
Spojrzał na Chorążyca; zdało mu się, że działać nań poczynał i ciągnął dalej z większą śmiałością i zapałem.
— Z fałszywych dróg nie schodzi się inaczej jak cofając, lecz cofanie się to pozorne jest, bo ku prawdzie prowadzi.
I stało się milczenie wielkie, po tym aforyzmie, na który Chorążyc nie odpowiadał, Jewłaszewski zaś nic jakoś na podorędziu nie znalazł, by do niego przyczepić.
Widząc jednak, że słuchacz nie ucieka i zdaje się oczekiwać na dalsze wyjaśnienia, ojciec zaczerpnął z innej beczki.
— Tak, młody panie — odezwał się — zaprawdę wiele mamy do czynienia, pola chwastami pozarastały, nim zasiejemy je wypleniać, wypleniać musimy! — chwilkę pomilczał.
— A wiesz pan — dodał zwracając się ku niemu z żywością — gdzie ziarna prawdy szukać?