Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Chorążyc list jej podał, gruby i wielki, rzuciła głową z uśmieszkiem, kładąc go przed sobą na stole.
— Madzia tak pragnęła was zobaczyć — dodał Ewaryst — że gdyby to było przyzwoite a możliwe, gotową była jechać ze mną.
Zonia ruszyła ramionami.
— A dlaczegóż to wam się zdało niemożliwe? — odparła. — Kobieta u was to zawsze dziecko, które kroku stąpić nie może, aby dla niego niebezpieczeństwa się nie obawiano?...
Siadła na swoim stołku i przybrała postawę tak jakoś swobodną, że Ewaryst się zarumienił mimowolnie. Jedną rękę zarzuciła na poręcz krzesła, bawiąc się nią puklami swych włosów, drugą ujęła się w bok, nogę założyła jedną na drugą, główkę podniosła do góry. Było jej z tym ładnie, lecz zdawało się, że umyślnie przybrała postawę taką, aby jak najmniej być podobną do młodej, skromnej panienki. Czuć w tym było trochę zadanego sobie gwałtu.
Zmieszany Ewaryst nie wiedział już jak dalej prowadzić rozmowę, której pragnął, a do której Zonia wcale się nie zdawała usposobioną, gdy na myśl przyszła mu matka.
— Nie tylko Madzia wybierała się tak do was — odezwał się, ale i matka moja gotową była przyjechać tu, dowiedziawszy się, że zostałaś tak samą.
— Alboż to ja sama nie powinnam sobie dać na świecie rady? — odparł z oznaką małej niecierpliwości Zonia, poruszając się na krześle. Ja wiem, że wam ze mną się trudno będzie zrozumieć — dodała — bo wy inne myśli macie w głowie, które wynieśliście z domu, a ja trochę się napiłam z żywiącego źródła... Tak, nam się będzie zrozumieć trudno, wy po staremu kobietę, dziewczynę macie za istotę, która bez łańcucha się obejść nie może i musi chodzić całe życie na paskach, ja wiem i czuję co innego! Tak było, ale tak być nie powinno, kobieta tyle przynajmniej warta jest co mężczyzna i równe ma prawa, jeżeli w czym to do oświecenia się i uczynienia niezależną. Żadnej opieki bym nie przyjęła nad sobą, bo to jest niewola, a ja nie znoszę, nie cierpię niewoli.
— Wszyscy my i mężczyźni i kobiety — odpowiedział Ewaryst — po troszę swej swobody nieograniczonej musimy się wyrzec, bo bez tej ofiary nie byłoby rodziny i nie było społeczeństwa...
— O! wiem ja to, wiem! — przerwała piękna Zonia. — Dajcie pokój, wy mnie nie nawrócicie, a ja was nie myślę gorszyć.
Uśmiechnęła się z pewnym rodzajem politowania i nagle dodała:
— Cóż? sannę w drodze mieliście dobrą?
Zwrot ten w rozmowie prawie był obrażającym dla Ewarysta, który się zarumienił mocno i zamilczał. Śmiała dziewczyna popatrzała nań długo, wstrząsnęła nieco ramionami i chwyciwszy linię ze stołu zaczęła gryźć jej koniec, jakby z niecierpliwości. Dawała