Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z pewną trwogą, ale litością razem patrzały na nią te panie i dzieci. Siedziała ciągle martwa i milcząca, posłuszna i obojętna, dając z sobą robić co chciano.
Trzeciego dnia oswoiły się z nią pierwsze dziewczątka domowe. Chodziły one koło niej długo nim się przystąpić ośmieliły, jedna z nich sparła na kolanach, patrząc w oczy, druga z boku przyglądała. Od cichego szczebiotania zaczęła się znajomość, przez te dzieci pojednała się z życiem znowu. Wieczorem na kolanach trzymała dziewczynkę i szeptały coś z sobą poufale. Nazajutrz zawiązała się przyjaźń wielka a Adolfinka bez swej pani kroku zrobić nie chciała.
Matka odciągała ją z początku, zostawiła potem jako pociechę biednej smutnej cudzoziemce.
Ta tylko z dziećmi obcowała, ale tak pilno chodziła koło nich, że się im domowi stała potrzebną. W małym ogródku zastał ją porucznik biegającą z Adolfiną.