Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz zwolna w tym więzieniu ostygła gorączka, serce chłódło a może i chęć do życia wracała.
Jednego wieczora zjawił się oficer, który ją sobie przypomniał. Miała twarz, którą zapomnieć trudno..
Zapytał gospodarza co się z nią działo.
— Siedzi milcząca i jak trup blada — odparł ramionami dźwigając oberżysta — trzech słów nie odezwała się do mnie.
Otworzono izdebkę, młody porucznik wszedł, nie wstała zobaczywszy go. Siadł przy niej na krzesełku, długo w milczeniu wpatrując się w jej twarz jeszcze piękną, a teraz rozpaczą i zwątpieniem dziwnie upoetyzowaną.
— Przyszedłem pani dopomóc, abyś się ocailła — rzekł oficer. — Miałaś czas ochłonąć, musiałaś kogoś utracić w tej nieszczęsnej walce... Teraz, gdy pierwszy ból przeminął, gdy wróciła ochota do życia, powiedz pani, co dla niej uczynić mogę.
— Wy? dla mnie? — odparła kobieta. — Ja nie żądam nic, nawet życia. Sądzicie, że darowując mi je zrobiliście łaskę? Nie, tylko przeznaczeniem moim, ażebym umrzeć nie mogła nigdy, gdy tego najwięcej pragnę. Ale cóż zrobię z tym waszym darem? — dodała boleśnie i szydersko. — Ja już nie wierzę w nic, na świecie nie mam nikogo!
— Możecie wrócić do waszego kraju?
— Ja! — rozśmiała się — nigdy! Prawda, odjęliście mi ochotę śmierci, ale nie dali pragnienia życia. Cóż dalej?
Oficer, którego wyrazy jej coraz więcej poruszały, przekonywując się, że kobieta do innego musiała należeć świata, niż sądził w początku, tym się stał litościwszym.
— Powiedz mi pani co dla niej uczynić mogę?
— Ja nie wiem sama — odpowiedziała obojętnie.
— Kogoś przecie mieć musisz tu w mieście?
— Żywej duszy; jedyny człowiek, który mi nie był obcy, poszedł do komuny i dał się zabić za nią. Tam, w rogu uliczki... widziałam trupa jego...
Spojrzała w okno.
— Nie mógł szczęśliwiej skończyć — dodała — ale ja?
Porucznik był zakłopotany; kobieta bystro nań spojrzała.
— Oddaj mnie do Wersalu, tam ja sobie kulę uproszę...
— Nie, to nie może być — zawołał wojskowy. — Okryj się pani czym i idź ze mną, znajdę dla niej schronienie. Potrzeba żyć.
Posłuszna z obojętnością jakąś dała się przyodziać kobieta, z pomocą oberżystki, która dość chętnie usłużyła jej kapeluszem i okryciem. Oficer podał jej rękę, wyszli.
Wieczorem nasza nieznajoma, w której czytelnik łatwo się domyślił Zoni, znalazła się w małym kółku kobiecym, któremu poleconą została przez porucznika.