Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zawczasu, unikając zbyt wielkiego wrażenia, oznajmił Komnacki przyjacielowi, że się przybycia matki jego spodziewa, i gdy staruszka weszła przestraszona, załzawiona, niepamiętna tego co się stało i co ucierpiała, Ewaryst podniósł się płacząc padł w jej objęcia. Osłabienie wywołało te łzy.
O przeszłości mowy nie było. Chorążyna nie chciała o niej pamiętać i pragnęła, aby on także o niej zapomniał. Nie przyszło to łatwo...
Starania matki, powracający zwolna spokój ducha, dały Ewarystowi sił tyle, że mógł powoli być przewiezionym do Zamiłowa. Chciała tego Chorążyna, wiedząc jak do miejsc i do rzeczy wiążą się żywe a bolesne wspomnienia.
Madzi poleconym było zrobić co chciała z tą pozostałością po siostrze. Weszła na górę zapłakana, aby przeczytać tam kartkę historii serca ludzkiego, wypisaną tym co jej towarzyszyło. Najmniejszy sprzęt, papier, książka, miały na sobie piętna przeszłości. Na książkach Zonia kładła przypisy i znaki, stare jej seksterna świadczyły o pracy tej duszy, chciwej wiedzy i upojonej jedną jej wypitą kropelką.
Były tam i pamiątki krótkiego życia z Teofilem i ów czepeczek dziecięcia, które nie żyło, schowany gdzieś z listami. Jakby gardziła tym co o niej powiedzą ludzie Zonia nie zniszczyła nic, nie spaliła żadnego świstka...
Na Madzi te pokoiki robiły wrażenie mieszkania po umarłym. W istocie była też ona dla nich umarłą.
Rozbudziła się litość w sercu dziewczęcia i żal jakiś zatracenia tych wspomnień, wczoraj jeszcze drgającego życia; obowiązek jednak nakazywał rozproszyć to i zniszczyć. Madzia kazała wszystko sprzedać z licytacji, a grosz na ubogich oddała. Chorążyna znalazła to najrozumniejszym...
Zaproszono do Zamiłowa na pierwsze dni pobytu w nim Komnackiego, który, pomimo zajęć przykuwających go do miasta, przeprowadził Ewarysta.
Dokoła niego nikt nigdy imienia znikłej nie wymówił, unikano wszystkiego, co ją w jakikolwiek sposób przypominać mogło... Chorążyna jak była surową wprzódy, tak się stała niewypowiedzianie czułą i dobrą dla syna. Serce macierzyńskie dawno mu przebaczyło.
Miał na sercu Komnacki, aby w jej opinii podnieść nieszczęśliwą Zonię. Jednego dnia począł opowiadać swą rozmowę z nią, ale staruszka mówić mu nie dała. Przepraszam pana, ja o tym wiedzieć nie chcę! Słuchać nie będę.
Usiłowanie to spełzło na niczym. Madzi tylko po cichu udało mu się szepnąć o tym, a biedne dziewczę zasromane nie zrozumiało rehabilitacji, która w jej przekonaniu niemożliwą było. Zmilczała, nie mówiąc słowa, nie mogła darować też siostrze, która Chorą-