Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mam dużo siły nad sobą, gdy raz obudzę w sobie wolę. Pan wiesz, że w człowieku wola stanowi oś, na której się życie obraca; ja ją mam.
— Walczyłam z sobą i z miłością moją, z egoizmem namiętności, na ostatek żal mi się zrobiło tego człowieka, puścić go muszę. Kochał mnie, ale był biernym zawsze w całych tych dziejach miłości naszej. Kochał mnie wprzódy nim się we mnie ta pasja dla niego obudziła; potem ja go uwiodłam, jak go rozzuchwaliłam, jam spoiła, jam uczyniła niewdzięcznym synem...
— Ja powinnam naprawić to złe, oddać tego człowieka samemu sobie i rodzinie. On może być szczęśliwy, wracając przez pokutę i skruchę nazad do owczarni, a ja w tej trzodzie zdechłabym z tęsknoty za górami i swobodą.
— Kocham go z całych sił duszy mojej, ale takiej ofiary uczynić nie mogę. Życie, chętnie. Gdyby jutro kazał mi się z sobą utopić w Dnieprze, bez namysłu, a do Zamiłowa! nigdy...
— Więc cóż pani myślisz począć? — przerwał Komnacki.
— A! to jest moja tajemnica! — uśmiechnęła się smutnie bardzo Zonia, patrząc w okno. — Ofiara postanowiona, wola niezłomna! — zawołała z bólem — a! panie! teraz, gdy mi przychodzi spełnić ją, rozstać się z tym szczęścia marzeniem, stargać ten mój węzeł złoty, porzucić tego człowieka, przed którego sercem i charakterem dusza moja klęczała w uwielbieniu, gdy pomyślę, że nigdy nie usłyszę z ust jego słodkiego imienia, Zoniu, gdy powiem sobie, nigdy! panie, szaleję z bólu!
Zacięła usta, przymknęła oczy.
— Ale cóż ja bym zrobić mogła dla niego, co tyle uczynił dla mnie, tylko to jedno? dam mu swobodę i wrócę spokój sumienia.
Oczy czarne, we łzach pływające, zwróciła ku Komnackiemu z pytaniem.
— Nie umiem pani powiedzieć więcej nic nad to, że mam dla niej poszanowanie najwyższe.
— Dziękuję — sucho odparła Zonia. — Tak — dodała po namyśle — ofiara wielka, ale aby się mniejszą wydawała, dodam, że fantazja w niej udział ma także.
— Jestem nielitościwą dla siebie jak dla drugich, gdy wnijdę w duszę moją, widzę w niej jasno. Pomimo miłości dla Ewarysta, to życie z nim ciężyło mi, było pozbawione ruchu, powietrza, widnokręgu. On był nadto dobry i posłuszny, były chwile... Tu przerwała i natychmiast dodała:
— Więc, widzi pan, kropla egoizmu jest w tym kieliszku goryczy i osładza go.
Komnacki nie śmiał pytać ani o szczegóły, ani o wyjaśnienie tego, co nazwała swoją tajemnicą.
— Mam pańską aprobatę? — zapytała.
— Uwielbienie — odezwał się Komnacki.