Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co się działo, mieli tyle litości nad nim, że go do izby prawie gwałtem zaprowadzili.
Nie wiadomo, jak długo byłby tu siedział, nie wiedząc co się z nim dzieje Ewaryst, gdyby Komnacki, który niespokojny kroki jego śledził, nie wszedł i nie wdając się ani w badania żadne, ani w pocieszania napróżne, nie skłonił go do powrotu do domu. Zabrał go do dorożki i wywiózł jeszcze nieoprzytomnionego.
Tu zaledwie wszedł na dół, gdy Zonia nadbiegła z góry. Nie pytała go, wiedziała, że wracał wypiwszy dla niej kielich gorzyczy do dna.
Serce jej zakrwawiło się, patrząc na nieszczęśliwego, nie było słów na pocieszanie, milczenie mówiło wszystko.
Komnacki był tak niespokojny o stan przyjaciela, że szepnął o doktorze. Ewaryst, dosłyszawszy to, potrząsł głową.
Krótko zabawiwszy i zostawiając ich samych, wyszedł pan Euzebiusz...
Reszta tego pamiętnego dnia upłynęła w pogrążeniu jakimś milczącym. Zonia z rękami na piersi skrzyżowanymi chodziła po pokoju. Ewaryst siedział, ruszyć się nie mogąc. Nadeszła noc tak i oboje nie myśleli o spoczynku aż siły się wyczerpały i sen pochwycił ich tak jak siedzieli..
Rano wymknęła się Zonia na górę, Ewaryst zwlókł się do łóżka. Komnacki przyprowadził doktora, mimo zakazu, ale ten głową potrząsłszy uznał, że on tu nic radzić nie może. Cisza straszna zaległa dom, jakby życie się zatrzymało.
Nie ma jednak boleści, która by pierwszej gwałtowności z czasem nie postradała. W kilka dni na pozór wróciło wszystko do dawnego porządku. Na Ewaryście, który nigdy wesołym i trzpiowatym być nie umiał, nawet w chwilach szczęścia zachowując powagę charakterowi właściwą, nie tak wielkie było przejście tej burzy, jak na Zoni. Stała się milcząca i zamkniętą w sobie. Zbliżała się czasem do Chorążyca, jakby chciała przynieść mu jakimś wyrazem lub pieszczotą ulgę w smutku i cofała się. Zmarszczone czoło nosiła ciągle, a zostawszy sama godzinami jak wryta stała w jednym miejscu... Walka wewnętrzna odbywała się w jej sercu, choć żadnym słówkiem nie oznajmywała przez usta.
Gdy Ewaryst zbliżał się do niej, chcąc ją wywieść z tego pogrążenia w sobie, drgała jak przestraszona i zlekka unikała pieszczot jego, usuwając się pod różnymi pozorami.
W rozmowach krótkich ani on, ani ona nie wspominali o tym co przeszło... Oboje starali się zatrzeć dla siebie wspomnienie dnia strasznego.
Ewaryst nareszcie wmawiał w siebie, że matka odezwie się do niego i ulegnie konieczności, ale z Zamiłowa nie przychodziło nic.
Tydzień już upływał w niezmienionym tym stanie ducha obojga, gdy Zonia zaczęła się z niego pozornie otrząsać! Można się było do-