Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łzy mowę jej przerwały, lecz je natychmiast otarła...
— Przyjechałam zerwać te obrzydłe, występne związki — dodała — pojedziesz ze mną.
O Zoni nie mówiła nawet. Ewaryst stał niemy.
— Im prędziej, tym lepiej — zawołała Chorążyna, bez żadnych pożegnań, tłumaczeń. Damy jej co zechce, obmyślimy los, ale ciebie ja zabieram zaraz...,
Spojrzała nań.
— Matko kochana, to nad siły moje, nawet dla ciebie tego uczynić nie mogę!
Wyrazy te z dały się Chorążynie dech i mowę odbierać; rękę przyłożyła do piersi, tchnęła z wysiłkiem.
— Ewaryście — przerwała — nie mów tego! nie mów! Nie poznaję w tobie syna mojego poczciwego Eliasza, ciebie samego nie poznaję. To nie twoja mowa.
Ewaryst miał czas się namyślać.
— Inny sposób widzę naprawienia zła jakie uczyniłem — odezwał się — nie godzi mi się użyć innego. Powinienem się z nią ożenić.
— To być nie może — żywo odparła Chorążyna — kościół nie uważa za ważne małżeństwo, które się w grzechu poczęło. Zonia jest twoją bliską krewną — nareście — oddała dumnie — nie jest to synowa dla Chorążego, ani córka dla mnie, ani żona dla ciebie, ani matka dla rodziny...
— Nie bądź okrutną, matko droga, miej litość — rzekł Ewaryst. — Posłusznym ci być nie mogę, poświęcając ją — nie mogę...
— Więc kochasz tę... — spytała Chorążyna łamiąc ręce.
— Kocham ją.
— I cóż to jest za miłość! — wołała oburzona — sromotna! bydlęca! Ewaryście! Co się z tobą stało! O nieszczęśliwa ja! Któż mi odda syna!
Ewaryst padł jej do nóg, ale ściskając je — jęczał i powtarzał.
— Matko — ja jej opuścić nie mogę...
Tym oporem niespodziewanym Chorążyna zdawała się równie zdumiona jak pomieszana!
Zamilkła...
— Chcesz więc, abym dała do wyboru między mną a nią, bo ja z nią nigdy nic wspólnego mieć nie będę?
Syn łamiąc ręce nie mówił słowa — blada, straszliwie ściągnięta twarz jego mówiła co się z nim działo.
Na górze Zonia stała w oczekiwaniu gorączkowem, rzucając oczyma dokoła i zdając namyślać się co pocznie. Siedziała Heliodora niespokojnie spoglądając na nią, stał pan Henryk, znajdował się już Komnacki, a na schodach słychać było idącego Zoriana.
— Heliodora, proszę cię, bądź tu gospodynią za mnie — odezwała się zmienionym głosem — ja muszę zejść do Ewarysta.