Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! Zoniu! — pochwycił w uniesieniu młodzieńczym zapalczywy Zorian, który wzdychał do przywrócenia dawnych stosunków. — Zoniu! pozwól mi się tym dawnym imieniem nazywać! Gdybyś znała serce moje i gorącość tej pogardzonej miłości, dawno byś się trochę ulitowała nade mną.
— O miłości nie ma mowy — przerwała Zonia — był czas, żem cię lubiła i myślała, że kochać będę, ale nie wiedziałam, że przeszedłeś na wiarę turecką i że po kilka naraz sułtanek uszczęśliwiasz. Ja zaś z nikim serca podzielać nie umiem, zbyt jestem dumna.
— To były potwarze! — zaklął się uderzając w piersi Zorian.
— Daj pokój! to była natura twoja, z którą ja walczyć nie myślę; to należy do przeszłości.
— Dlatego przyjść na gawędę do mnie możesz. Wiesz co? jutro, na górę do mnie wprost, dobrze?
— Królowo! aniele! — krzyknął zachwycony Zorian. — Pójdę, gdzie rozkażesz, w ogień, w wodę!
Uśmiechnęła się z politowaniem.
— Na takie próby tak ładnego chłopaka narażać nie myślę — rzekła. — Kijowskie czarownicze by mnie zabiły... Do widzenia, jutro rano...
Pożegnała co prędzej Zoriana, widząc nadchodzącego w dali pana Henryka d‘Estompelles. Z tym była poufałej i lepej niż z innymi, a Francuz miał wielkie nadzieje.
Zręcznie przesunęła się ku niemu na drugą stronę ulicy i już z dala zaczęła się uśmiechać. Henryk, któremu się rzadko trafiało to szczęście spotkania jej samej, biegł naprzeciw niecierpliwy. Znak dany mu upoważniał do towarzyszenia i rozmowy.
— A! pani, co za dzień dla mnie! — zawołał — pozwolisz mi zająć miejsce u swojego boku.
— A nawet z wielką przyjemnością, bo mam kilka słów, które mu chciałam powiedzieć, licząc go za przyjaciela.
— Przyjaciela! — westchnął Henryk — wielbiciela! czciciela!
— Wszyscy Francuzi przesadzają, wiesz pan dlaczego? — odezwała się Zonia. — Oto dlatego, że prawdziwego uczucia im braknie. Kochacie głowami i zmysłami nie sercem, dlatego zmagacie się na czułości, nie wiedząc miary ich i wagi.
— To niesprawiedliwość, przynajmniej co się mnie tyczy — gorąco odparł Henryk. — Ja panią kocham sercem, głową, zmysłami i wszystkim władzami jakie mam...
— No — ale ja w ulicy oświadczeń słuchać nie mogę — odparła Zonia — odłóżmy je na później. Jeżeli wśród tych władz znajduje się możność dawania dowodów przyjaźni...
— Pani wątpisz?
— Pytam tylko.
— Ofiaruję życie jeśli trzeba — zawołał Francuz.