Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na ten występ Francuz cały swój zapas wiadomości, konceptów, teorematów i aforyzmów wyczerpał. Mówił z gorącością wielką, a dla dodania odwagi swym słowom nieustannie przywodził imiona i zdania swych znakomitych przyjaciół Anglików, Włochów i Francuzów.
Z nimi wszystkimi, dawał do zrozumienia jasno, był we wspólności idei, byli to jego „intimes“, nazywał ich po imieniu, zdradzał się z najbliższymi stosunkami. Ludzi tych, których Zonia z zachwytem książki czytała, on był powiernikiem i bratem. Olśniewał ją tem, i gdy po nadto przedłużonej wizycie wyszedł, Zonia zawołała, że jest nim zachwycona.
Przykro to podziałało na Ewarysta, który nie ukrywał wzruszenia.
Zonia rzuciła mu się na szyję.
— A! ty zazdrośniku — zawołała — nie obawiajże się, abym go pokochała. Wprawdzie doskonale rozumiem, że dwóch naraz kochać można, gdy przedstawiają dwa różne a pokrewne nam typy, ale on mnie tylko bawi, a ty, ja ciebie potrzebuję jak chleba i powietrza!
Francuz raz otrzymawszy prawo bywania w tym domu, korzystał z niego z natrętnością, na której znaczeniu omylić się nie było podobna. Był zakochany, wybierał zręcznie godziny gdy Ewarysta nie było w domu i zasiadł godzinami na górze. Można było posądzić nawet Zonię, że mu to ułatwiała pewnymi wskazówkami.
A jednak kochała Ewarysta! Była do niego namiętnie przywiązaną, ale miłość Francuza pochlebiała jej i Francuz z całym swym dowcipem, zręcznością i blagą umysłowo był od niej niższym, gdy w Ewaryście, milczącym i posłusznym nawet, czuła opór jakiejś siły nie dającej się zwyciężyć.
Francuzem rzucała jak piłką...
Każdą jej myśl najzuchwalszą, którą Ewaryst zbywał milczeniem, pan Henryk podnosił, wychwalał, rozjaśniał, zachwycał się nią. Chorążyc był kochankiem, ten czcicielem i bałwochwalcą.
Jednego dnia pan d‘Estompelles zastawszy ją samą, ośmielił się wreszcie do tego stopnia, że padłszy na kolana wyznał jej najgorętszą miłość swoją.
Zonia porwała się z miejsca śmiejąc.
— Wstawaj pan! — zawołała — nie bądź śmiesznym. Ja Ewarysta kocham i nie zdradzę go, bo bym miała wzgardę dla siebie. Jestem wolna, mogę rozporządzić, gdybym go kochać przestała.
Tu zatrzymała się nieco, jakby jej przyszła myśl jakaś.
— Kochasz się pan? — spytała go zamyślona. — No, miejże cierpliwość czekać? Kto wie? Ja pana lubię, może się złożą tak okoliczności!...
Niezmiernie zdziwiony niespodziewanym tym zwrotem, Francuz rozpłynął się w wyrazach wdzięczności.