Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem Ewaryst o podróży swej z Kijowa, opowiadał panu Pawłowi. Chorążyna spytała go czy przywiózł co od Bałabuchy.
Szczupaki, okonie, leszcze i karasie, pierogi z kapustą, łamańce z makiem, kutia, wszystkie potrawy podaniowe z kolei się ukazywały, a ks. Zatoka dawał dobry przykład używania daru Bożego, bo jadł i pił, aż się gosposia radowała. Prawda, że, jak zaręczał, a wierzyć mu było można, od rana nic w ustach nie miał. Było to jego zwyczajem w wigilię nie jeść do wieczerzy, a w W. Piątek pościć o chlebie i wodzie.
Butelczyna starego węgierskiego przyszła na ostatek dla konkokcji i z resztką jej, po wyciągnięciu spod obrusa przepowiedni jaki len będzie w tym roku, przeszli wszyscy do salonu.
Tu na ostatku idący, pan Ewaryst spotkał się z Madzią, schylił się jej do ucha nieznacznie i szepnął:
— Coś ci mam powiedzieć, ale ni czas, ni pora?
Zdziwiło się dziewczę mocno i, wcale niepomieszane, podniosło oczy na pana Ewarysta, z tym spokojem, który świadczył, że żadne oprócz braterskiego uczucia, w sercu jej nie postało.
Ewaryst też mówiąc to nie wyglądał na rozmarzonego, rzecz się widocznie tyczyła czegoś im obu nic tak bliskiego, aby. się potrzebowali płonić i mieszać.
— Mnie? cóż to może być? — zapytała uśmiechając się wesoła panienka — tajemnica jakaś?
Spojrzała w tej chwili na kuzynka, na którego twarzy spostrzegła, że to co miał jej powiedzieć nie musiało być wesołe. Strwożyła się nieco.
— Nic bardzo złego? — spytała...
— Bardzo złego, nie — odpowiedział żywo chcąc skończyć Ewaryst — ale niespodzianego coś, no... później.
Z krótkiej tej słów zamiany widać było, iż Chorążyc z Madzią był dobrze, poufale, lecz tylko po bratersku.
Gdy w jednym kątku bawialni około butelki się skupili starsi, Chorążyna ze Zbińską i Madzią zasiadła na kanapie, powołując syna, aby się jej spowiadał z całego swojego życia w mieście. Wprawdzie po kobiecemu i po macierzyńsku szczególniej wypytywała o warunki powszedniego życia, o wygody, o godziny snu, pracy i spoczynku, lecz można było się domyśleć z tej na pozór obojętnej rozmowy, że instynkt matki byłby jej dał łatwo odgadnąć co stało poza tym, co rządziło myślą i sercem.
Ewaryst nie potrzebował ani się taić z niczym, ani odpowiedzi swych ważyć mówił śmiało i otwarcie, bo nic taić i niczego się wstydzić nie potrzebował. Z wesołością studencką opowiadał matuli, jak to się urwisowsko i po młodemu żyło w tym mieścisku, którego oboje państwo Chorąstwo nie lubili.