Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiem jak ją oznaczyć, litości czy obudzonej sympatii, zbliżyła się sama do mnie, zapragnęła mnie zaprząc w niewolę, poddałem się...
— Dziś — związany jestem, nie władam sobą.
— Lecz z twarzy twej, ze słów nawet twoich widzę, ze nie jesteś szczęśliwy.
Ewaryst zamilkł znacząco.
— Są chwile upojenia niebiańskie i straszne godziny zgryzoty — odezwał się pomilczawszy. — Zonia jest naprzemiany anielską istotą i czemś zdziczałem strasznie. Szczęście z nią staje się męczarnią. Z tych niebios biją nieustannie pioruny...
— Cóż więc dalej? — zapytał Euzebiusz.
— Albo myślisz, że ja wiem? — odparł. Chorążyc. — Jestem w położeniu najokropniejszem. Matka nakazuje mi, błaga o powrót, ja ani Zonie porzucić nie mam siły, ani tam zawieźć. Na to ona sama zgodzić się nie chce...
Z dnia na dzień, bez obmyślanego jutra żyję gorączkowo...
— A ona? zapytał Komnacki...
Chorążyc spuścił oczy.
— Któż tę istotę zrozumie — rzekł. Żyje tak jakby jutra nie miała, nie wierzyła w nie i całe chciała pochłonąć jednym tchnieniem. Ten stan, w jakim ja i ona znajdujemy się, nie może się określić, chyba gorączka...
— A wszystkie gorączki zabijają — dodał Komnacki.
— I najczęściej są nieuleczone — zakończył Ewaryst...
Milczeli oba. Chorążyc nie śmiał na przyjaciela oczów podnieść...
— Lekarstwa jednak szukać potrzeba — wtrącił Euzebiusz.
Smutną rezygnacją, jakby przyjętą pokutę za grzechy, widać było w rysach zmęczonych Ewarysta, obudzał litość tem poddaniem się losowi, przeciw któremu uznawał się bezsilnym. Komnacki czuł się w obowiązku odwołać się w tej sprawie do rozumu.
— Nie będę ci czynił wymówek, żeś upadł — rzekł, bo nie wiem czyby kto na twem miejscu był silniejszym, lecz szał przemija, trzeba się otrząsnąć.
— Mylisz się, szał nie przemija, ale rośnie — odpowiedział Ewaryst — a gdybym nawet ochłonął, sprawa sumienia cofać się nie dozwala. Ona mnie kocha, zawierzyła mi, nie myślała o swej przyszłości, cięży on cała na mnie.
Nie mam wyjścia.
— Więc się ożenisz? — spytał przyjaciel.
— Dla matki tego teraz uczynić nie mogę — odezwał się Ewaryst, lecz jestem gotowy!
Euzebiusz uderzył w ręce zrozpaczony.
— Jakaż rękojmia przyszłości? — zawołał.
Właśnie to mówił, gdy coś zaszeleściało w przedpokoju, i zaledwie czas miał wstrzymać się. Zonia weszła krokiem powolnym.