Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zonia pobladła nieco, oczy jej się zaiskrzyły.
— Myślisz? — spytała. — Ja bo nie wiem, czy która miłość nie jest fantazją. O wiekuistych na świecie mowy nie ma.
— Ale z nich trwała potem przyjaźń urasta — rzekł Chorążyc.
— Nałóg po prostu — odparła Zonia — ale i nałóg ma swą wartość!
Skrzywiła usta i dodała:
— Nie sądź o mnie surowo. Ewaryście, nie miałam nigdy fantazji, nie kochałam może nigdy, szukałam tylko kochania i pragnęłam go — ale, gdy raz znajdzie serce to, za czym biegało po świecie!...
Przerwała nagle, milczenie dopowiedziało.
Godzina była późna. Chorążyc siedział jak na żarzących węglach, wstał wreszcie, aby ją pożegnać. Popatrzała nań niespokojnie.
— Wrócisz do mnie? — zpytała, chwytając go za ręce — nie zrazisz się zuchwalstwem moim i narzucaniem? Wrócisz?
Chorążyc szepnął coś cicho.
— Musisz — dodała — ja ci każę... nie broń bo się tej... sympatii (tu się uśmiechnęła), jaką masz dla mnie.
Położyła mu rękę na ramieniu, pochyliła głowę ku niemu.
— Jutro — pamiętaj! jutro!