Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pragnienie zbliżenia się do Zoni, niepohamowane, łączyło się w nim z trwogą zwiastującą niebezpieczeństwo. Wiedział, że oprzeć się jej nie potrafi niczym, że ona może go zaprowadzić na bezdroża, i zawczasu czuł, że szał będzie musiał okupić wstydem i łzami.
W kobiecie tej grała chwilowa fantazja jakaś, pobudzając do drgania wystygłe serce, w nim z krwią razem poruszała się dusza. Było to pierwsze marzenie jego.
Nie chcąc myśleć nawet o tym, bo myślenie działało nań burząco, Ewaryst nie powrócił do siebie, poszedł do dawnego znajomego Euzebiusza Komnackiego, aby jakimś nowym wrażeniem zatrzeć pamięć o tym, co go tak silnie poruszyło.
Zastał go nad pisaniem rozprawy, otoczonego książkami, tak ostygłego i zagrzebanego w studiach jak go zostawił.
Zazdrościł mu. Komnacki powitał go kondolencją, słyszał bowiem o śmierci Chorążego.
— Zapewne powrócić będziesz musiał na wieś, ty szczęśliwy człowieku — rzekł do niego Euzebiusz — gdy ja, prawdopodobnie, otrzymawszy stopień, gdzieś bakałarzować będę zmuszony.
— Nie wiem jeszcze kiedy wrócę do wiejskiego życia, ale i ja egzamina chcę zdać wprzódy, zabawię więc czas trochę dłuższy.
— Gdyby nie książki i nie kilku ludzi poważniejszych, nudziłbym się tu strasznie — dodał Komnacki. — Próbowałem dla odmiany trochę się pokumać z młodzieżą i odwiedzić parę razy nasze znajome, panią Heliodorę, pannę czy panią Zonię — ale...
Tu Euzebiusz uciął nagle.
— Pani Heliodora poszła za mąż — przerwał Ewaryst.
— Wiem o tym, musiała biedna skończyć na starym Radcy — mówił Komnacki — a owa Zonia wygląda jeszcze podobnego końca.
— Przepraszam — wtrącił — jest że to istotnie jaka kuzynka twoja? — Chorążyc zlekka się zarumienił.
— Daleko bardzo krewna — odparł — której dola mocno mnie jednak obchodzi.
— Tym gorzej — rzekł pan Euzebiusz — bo, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa szczęśliwą być nie może. Kobieta wielkich zdolności, jak się zdaje, ale jeszcze większego rozpasania umysłowego. Złe towarzystwo ją zgubiło.
— Zdaje mi się — odezwał się trochę dotknięty tym Chorążyc, czując już obowązek bronienia jej — że nieszczęścia, których doznała, sprowadzą w niej zmianę na lepsze.
Euzebiusz się uśmiechnął.
— Ha! daj to Boże — odezwał się — lecz są kresy, z których zawrócić się niepodobna, a ta biedna podobno je przekroczyła.
Chorążycowi zrobiło się smutno i boleśnie, lecz widział w tym razem lekarstwo na namiętność swoją.
— Przez parę miesięcy tu nie byłem — rzekł — nie wiem co się z nią działo.