Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widok tej sceny poruszył Ewarysta niewymownie, siadł w pierwszym pokoju, nie wiedząc już co ma począć z ocaloną i z biedną Madzią, ku której ona okazywała niechęć i gniew nieprzebłagany.
Niezrażona tym siostra nie odstępowała od łóżka, zmuszając ją do brania lekarstwa, klękając przed nią i błagając.
Zonia patrzeć na nią nie chciała, w kilka godzin później niecierpliwość oclonej doszła do tego stopnia na widok siostry, że na pół zerwawszy się z łóżka, zaczęła wołać:
— Ale uwolnijcież mnie od tego anioła, bo ja jestem szatanem, ja go nie znoszę.
Na wszystko co chcecie przysięgnę, że życia sobie nie odbiorę; tylko niech mi go ona swoim anielstwem nie zatruwa... niech jedzie się modlić, jeśli chce, za grzechy moje! a niech mnie zostawi samą.
Chorążyc zbliżył się chcąc ją ułagodzić rzuciła się ku niemu z prośbą.
— Słowo ręka, przysięga, życia sobie nie odbiorę, dość tej głupiej próby, ale Madzia niech powraca skąd przyjechała, ja z nią żyć nie mogę.
Siostra, całując po rękach, przepraszała ją, nic to nie pomogło.
— Jesteś aniołem, samą dobrocią i poświęceniem — wołała namiętnie, winnam ci życie, ale właśnie dlatego, niech ja cię nie widzę... Jedź! ty tu umrzesz ze mną, a ja się wścieknę!
Na to usposobienie nie było ratunku. Madzia uciekła, schodząc jej z oczów do Trawcewiczowej, aby się tam wypłakać i położyć do łóżka, gdy poczuła się chorą, a Ewaryst musiał natychmiast po doktora spieszyć.
Przy Zoni zostawiono kobietę, która przyrzekła jej nie opuszczać
Wieczorem Madzia leżała w gorączce, i tydzień cały Chorążyc był w wielkiej o nią trwodze, a młodość tylko i spokój, z jakim zniosła cierpienie, uratowały jej życie.
Zonia wstała już trzeciego dnia, i boleść jej ostygła znacznie. Wiedziała o chorej siostrze, ale sama to czuła, że się jej pokazywać nie mogła, po okrucieństwie z jakim się z nią obeszła.
Madzia, zaledwie powstawszy po chorobie, zaczęła myśleć o wyjeździe do Zamiłowa, tak smutnie i cierpiąca na duszy, tak znękana niepowodzeniem swojej wyprawy, że Trawcewiczowa po całych dniach nad nią płakała, zapomniawszy o swych kurczętach. Ewaryst przychodził się pode drzwiami dowiadywać do niej, a gdy doktór zgodził się na wyjazd, sam zaczął przynaglać, aby powracała.
Nadszedł dzień wyjazdu, Madzia nie mogł oddalić się bez pożegnania. Zebrała resztę pieniędzy, aby je Zoni zostawić, zaledwie tyle co na drogę było potrzeba biorąc z sobą i uprosiła Chorążyca, aby dla uniknięcia jakiej przykrej sceny poszedł razem z nią do Zoni.
Zastali ją już zatopioną w książkach, bo się z nową gorącością rzuciła do nauki, aby o bólu zapomnieć, wychudzoną, rozgorączko-