Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się nie zdawała, siedziała skamieniała, osłupiała, nie słysząc rozmowy, nie odpowiadając na pytania.
Czasem odejmowała dłonie od twarzy, a naówczas widać było suche jej oczy, błyszczące gorączką, spalone usta i zmarszczone czoło...
Ewaryst przesiedział tu godzin kilka, na ostatek naradziwszy się z Madzią, wyszedł po cichu.
Jedno z dwojga, boleść ta miała albo ją zabić, lub spłynąć powoli, jak wszelki ból ludzki, roztapiając się w tym rozkładniku wszystkich człowieczych szczęść i męczarni — w czasie.
Sama gwałtowność pierwszego wrażenia kazała się domyślać, że ono długotrwałym być nie może.
W mieście kogo napotkał Ewaryst, wszyscy mu mówili o śmierci Teofila, o której wiadomość przyszła współcześnie inną drogą do zwierzchności uniwersytetu. Ubolewali młodzi towarzysze nad stratą człowieka wielkich zdolności i charakteru nad położeniem biednej Zoni
Jakiś niepokój długo nie dał zasnąć Chorążycowi, pragnąłby się był dowiedzieć o Zonie i o jej siostrę, i jak tylko dnieć zaczęło, pobiegł najprzód do Trawcewiczowej.
Powiedziano mu, że po nią przed paru godzinami przysłano, i że coś stać się musiało w kamienicy sąsiedniej, około której bieganina wielka była, lecz ludzie ciekawi o przyczynie jej nic dowiedzieć nie mogli.
Pobiegł więc na górę Ewaryst z najgorszymi przeczuciami, i w progu spotkał wychodzącego już doktora B..., profesora uniwersytetu.
Znał go Ewaryst dawniej.
— Co się tu stało? — zapytał.
Profesor odparł dosyć flegmatycznie.
— Otruła się laudanum... szczęściem spostrzeżono wypróżnioną buteleczkę zawczasu i śmierci dało się zapobiec. Odchoruje tylko...
W pokoju przy łóżku Zoni zastał Madzię we łzach całą i drżącą rodzajem febry, którą ją przestrach nabawił.
Zonia leżała w łóżku sparta na łokciu i gniewna.
— A! tak! nie daliście mi umrzeć! prawdziwe dobrodziejstwo! — wołała szyderczo. — Potrzeba, żebym żyła! Żyć będę, lecz może nie na to, byście się tym cieszyli.
— Głupie życie!
— Zoniu! — przerywała co chwilę siostra...
— Milczże — mówiła chora — ocaliłaś mnie, to się tak u was nazywa! Według twojego świątobliwego pojęcia to jest dać mi czas do pokuty! Zobaczysz jaką będę pokutnicą...
Łkanie konwulsyjne głos jej przerywało. Madzia obejmowała ją rękami — odpychała ją z gniewem, bezlitośnie...