Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co tylko w drodze było potrzebne. Tym zaś co w domu siedzieć nawykli, mnóstwo rzeczy wydaje się niezbędnymi...
Madzia jechała z pragnieniem wielkim, ale z trwogą i tęsknotą za tymi, których tu zostawiała. Mało wyjeżdżała w życiu, sama zaś nigdy nie wyruszyła za progi Zamiłowskie, pierwsza podróż z takim celem musiała ją niepokoić. Łzawe było i długie pożegnanie z Chorążyną, która nieustannie powtarzała Trawcewiczowej: — A pilnujże mi, proszę cię, tej Madzi, bo ona głowę traci łatwo...
Na co poważna de domo Makowska odpowiadała jednostajnie:
— Niech pani Chorążyna będzie spokojna, że już ze mną najbezpieczniej w świecie... Dopatrzę jak oka w głowie!
Chorąży, mający ciągle przeczucia niedobre, pobłogosławił ją milczący.
— Spełniasz obowiązek — dodał w końcu — Pan Bóg ci powinien poszczęścić, wracaj nam zdrowo!
Za kilka dni i Ewaryst też miał wyjechać w pomoc ekonomowej, aby mieć opiekę nad Madzią.
Po mszy w domowej kapliczce, którą ks. Zatoka odprawił, ruszyła bryka wyładowana z płaczącym dziewczęciem, a Chorążyna z ganku, Chorąży przez okno krzyżem świętym ją żegnali. Madzia obiecywała pisać i donieść o sobie.
Pusto się zrobiło w Zamiłowie, gdy wesołego dziewczęcia, które tu bardzo mało naczące zajmowało napozór miejsce, nie stało. Chorążyna zadumana obrachowywała popasy i noclegi. Dziś Madzia nocuje tam, jutro popasać mu, da Bóg, w karczmie tej... itp.
Nie mówił tego, czym najwięcej się frasowała, to przybyciem i spotkaniem z sobą dwóch rodzonych sióstr, tak do siebie niepodobnych. Ewaryst też najbardziej się tym kłopotał, nie mogąc nawet przewidzieć jak się one rozumieć i pogodzić z sobą mogły. Pilno mu było jechać, aby na wszelki wypadek przyjść w pomoc niedoświadczonej Madzi.
Dziewczę w istocie nigdy jeszcze w życiu samoistnie i o własnej woli nie występowało, lecz miłość daje odwagę i siły wielkie.
Przybywszy do Kijowa zmordowane dziewczę nie tyle drogą, co nieprzerwanymi opowiadaniami awantur Trawcewiczowej de domo Makowskiej, szczególniej z oficerem od huzarów, którego zwyciężyła.
Madzia stanąwszy u celu poczuła trudność zadania i położenia swojego. Noc spędziwszy w gospodzie do dnia poszła do kościoła, a stamtąd wprost kazała się zawieźć do siostry. Trawcewiczowa koniecznie jej chciała towarzyszyć, lecz Madzia stanowczo jej zapowiedziała, że sama jechać musi. Obraziło to nieco towarzyszkę, która się składała rozkazami pani Chorążynej, lecz uścisk i serdeczne prośby Madzi ułagodziły ją.
Z bijącym sercem weszła na schody wskazanego jej domu. Niepoczesna sługa, przypatrując się jej podejrzliwie, wprowadziła na tyłach, do lichego, przyciemnionego mieszkania. Przedpokoik stał w