Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tym, że swobodnie sercem i ręką swą sama rozporządzać chciała... Litość nad rannym zwyciężyła ją.
Rozmowa cicha skończyła się łzami. Jak mógł pocieszał i uspokajał Madzię Chorążyc, na niewiele się jednak zdały jego słowa.
Nazajutrz, z czerwonymi oczyma biedne dziewczę oświadczyło wprost Ewarystowi, iż ma mocną, i niezachwianą wolę jechać do siostry i, powtórzyła znowu, ratować ją.
Chorążyc zmuszonym był wyznać wreszcie, że ratunek przychodził za późno, a i wprzódy byłby wysiłkiem próżnym. Zagajło po wyzdrowieniu, za zgodą z Zonią wyjechał był na Żmudź czy do Litwy do krewnych, jakoby dla przygotowania ich do swego ożenienia. Zonia została sama jedna i czekała jego powrotu.
— Smutny by to był widok dla ciebie, tej biedniej Zoni teraz, opuszczonej na wpół, chorej... czekającej na tego, który się jej mężem być obiecał...
Przecież, gdy kto z rodziny na zaraźliwą chorobę leży — odpowiedziała Madzia — gdy za występek pokutuje w więzieniu, obowiązkiem jest nie opuszczać go, pomagać... Im biedniejsza Zonia, tym ja tam potrzebniejsza jestem....
— Ale jakże możesz się stąd oddalić nie wydając tajemnicy, która rodziców może zmartwić... — odezwał się Ewaryst.
— Obowiązek i obowiązek! — powtarzało dziewczę uparte. — Przed panią Chorążyną padnę do nóg, powiem trochę, nie wszystko. Ona mnie zrozumie i pozwoli jechać, pan Chorąży też się nie sprzeciwi. Co będzie to będzie, ja tam muszę być...
Ewaryst na próżno starał się ją od tego zamiaru odwieśćż Madzia, zwykle potulne i posłuszne dziecko, było do niepoznania upartą.
— Dwie nas jest na świecie — mówiła — sieroty jesteśmy. Pan Bóg nam tylko tyle dał, że siebie mamy... A! czyż ja mogę ją opuścić.
Próżne były namowy Ewarysta, nazajutrz Chorążyna jeżeli nie o wszystkim wiedziała, to przynajmniej o tym, że Zonia była nieszczęśliwą i że jej siostra mogła być potrzebną. Powołała zaraz syna, aby jej wytłumaczył jak tam rzeczy stały. Ewaryst, znacznie łagodząc prawdę, musiał jej nieco wyjawić.
Doszła sprawa do starego pana, a ten wziął syna na konfessatę w cztery oczy, domyślając się nie nadaremnie, iż tam coś więcej być musiało niż przed kobietami wyznał... Ukrywać przed Chorążym syn nie mógł, a pan Eliasz tak egzaminował ściśle, iż bez kłamstwa się wyminąć nie było podobna. Powiedział więc prawdę jak była, zastrzegając, aby kobietom jej nie powtarzać.
Łzy pociekły z oczów staremu, milczał długo.
— Po cóż tam Madzia ma jechać? — odezwał się — tamtę już jeden pan Bóg chyba salwować może, a ta się naje strapienia i, co gorzej, pobrucze się poczciwe dziewczę, chodząc około tej nieszczęśliwej zasmolonej.