Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/656

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jéj zdania, które się nigdy nie narzucało — Godziemba domyślać się musiał... Po owym wieczorze tragicznym, który o mało go nie wygnał z Warszawy, gdy wpadł do matki, stara pobladła, przeżegnała się, pomodliła cicho i przeraziła jego rozpaczą. Lecz we dwa dni dopiero potém, żywiéj niż kiedy o wsi mówić zaczęła. Tadeusz nic nie odpowiadał. W późniejszych rozmowach wracała do tego ciągle. Teraz gdy mu Francuzka jechać kazała w Pińszczyznę, a Sawaniha błogosławiąc go wyprawiała na drogę... gdy usiadł przy niéj... stara cichym głosem poczęła gorączkowo mówić do niego, jak nigdy nie była zwykła.
— Bóg tylko jeden wie, kiedy na starość moją koniec zeszle i do siebie zawoła... Potém tobie nikt prawdy od serca nie powie! — Przyznaj, Tadeuszku, żem ja stara, słuchała cię jak sługa, a nie żądała nigdy nic... i milczała... boś ty mężczyzna i rozum swój mieć powinieneś... Ale u mnie śmierć za pasem... we mnie prawda się gotuje i musi raz w życiu wykipieć... Pocóżbym ja ci ją kryła? Tobie ten dwór... i te dobre pany na nic, kiedy ty sam sobie panem być możesz. Czyby ty się dawno ożenić nie mógł, i z dzieci pociechę mieć i spokojnie panować? A tak lata się marnują, co nie wrócą nigdy!
Sawaniha zapłakała, zamilczał Godziemba... a po chwili wstając, rzekł jedno słowo tylko:
— Nie mogę...