Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/537

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to jest? kto? co? przerwano, nikt o tém nie słyszał!
— Sekret — rzekł Zagłoba. — Mówią, że tak koziełki przewraca, iż z nim nikt iść w zapasy nie może... Tego talentu téż lekce sobie ważyć nie można. Zda się.
Laskowski wstał oburzony.
— Jak mi Bóg miły! — zawołał — cierpliwości braknie... Zagłobo! serce moje — mówmy seryo... Toć nie czas do baraszkowania. Umysły ku zgodzie prowadzić, nakłaniać do opamiętania zwaśnionych, to dziś święty obowiązek.
— Kochany podkomorzy — wtrącił niepoprawny szyderca — to wasza missya; moja zaś, pod te ciężkie czasy, gdy każdy z nas coś ma na wątrobie starać się choć trochę smutek przerwać i z żółci oswobodzić.
— Wszystko na prymasie — odezwał się już nie odpowiadając podkomorzy — tam się oczy nasze zwracać powinny, tam nadzieje.
— Zatem wiwat... prorex! — zawołał Zagłoba — i koniec.
Wypił Laskowski, gdy się drzwi ostrożnie, powoli uchyliły, i znana fizys o trzech podbródkach pana mostowniczego Żudry w nich się ukazała. — Przypatrzył się wprzód zgromadzonym, a nie widząc pomiędzy nimi nikogo sobie wstrętliwego, wtoczył się witając, ręce podając, śmiejąc się, w bardzo