Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/467

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Narzekania i hałasy nie ustawały... Stary Małachowski z głową na ręku podpartą dumał — nie było środka i sposobu, posiedzenie zaledwie zagajone, znowu odroczném być musiało... Dawano mu znaki, pokazywano rękami, to na stolnika i jego zastęp rozjadły i roznamiętniony, to na straszliwą jeszcze spokojność Radziwiłła, który stał jak posąg pewien siebie... ale groźny... Milczenie jego urągało się temu dziecinnemu wrzaskowi... któremu krzyki kobiet z galeryj odpowiadały...
Stolnik, który nie miał już czasu podnieść oczu do góry — nie widział téż dziś, jak wczora stojącéj po nad sobą pani Sołłohubowéj z rękami spuszczonemi i załamanemi, w posągowéj postaci, z niewypowiedzianą wzgardą i dumą spoglądającéj na niego, z litością i współczuciem na niemego Brühla, którego ręka drżała na szpadzie. Bohater ów siedmioletnéj wojny, przyparty do muru, rozbrojony tém co go otaczało, musiał cierpieć i milczeć...
Naostatek głucho znowu uderzyła laska marszałka i płaczliwy głos jego zwiastował odroczenie posiedzenia... Nie było się już czém łudzić — sejm taki nie mógł przyjść do skutku. Brühl ustąpić nie byłby się ważył tak daleko zaszedłszy, nie odbierając sobie całéj powagi i nie uznając się pokonanym, Familia nie chciała ustąpić. Aż do ostatniéj chwili spodziewała się zmusić do układów z sobą...