Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pół tuzina butelek, a tego co wiesz! — szepnął stolnik.
Tymczasem Laskowski mu lampkę przysuwał.
— Przyjmuję — odezwał się — ale prawie tu będąc gospodarzem i domowym, obliguję, aby moje téż wino wzgardzone nie było. Znajomości się nie robią na sucho...
Mówił prędko i z łatwością wielką, a miał ten dar sympatycznego wyrażania się i głos jakiś miły, że wszystkich za serce chwytał.
Uderzył po kolanie skarbnika.
— No cóż, czcigodny mój kolligacie... co wy mówicie... jaki omen sejmowi dajecie?..
Skarbnik ruszył ramionami, usta mu drgały tylko.
— Powiedziałbym wam co myślę, ale... ni fallor, nie podoba się... — rzekł.
— Czemu?
— Bo tego talentu co waszmość, panie stolniku, nie mam, aby pigułkę ozłocić... rżnę prosto z mostu... i zawsze komuś na łeb...
Stolnik się uśmiechnął i klapnął go po kolanie znowu.
— Ale skarbnik z nami trzymasz... — rzekł — inaczéj nie może być... z królem, z dworem, z Brühlem, i przyjaciołmi jego...
Skarbnik był już po drugiéj lampeczce.
— Jak Bóg miły, radbym trzymał z królem JMcią, dla koronowanéj głowy respekt znam...