Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Godziemba się zmieszał.
— Już się waćpan nie zapieraj — dodała Francuzka — ta druga osoba nie miała i nie ma dla mnie tajemnic... Ja wszystko wiedziałam i wiem.
— Ale ja nie wiem o niczém! wybąknął Godziemba zmieszany...
Francuzka popatrzała mu w oczy.
— No, niechże sobie tak będzie — dodała — dosyć, że mnie waćpan rozumiesz, a mogłabym coś jeszcze powiedzieć więcéj ale... ale kiedy nie chcesz mieć dla mnie ufności, dam pokój.
Tadeusz stał milczący i widocznie nie pewien jak się miał znaleźć...
Milczenie trwało czas jakiś.
— Ja jeszcze mam jednę prośbę do pana, odezwała się Francuzka. Jest ona wszakże takiego rodzaju, iż równie jak to o czém mówiliśmy, zaufania wymaga... więc nie wiem...
— Jeśli mogę czém byś użytecznym... przerwał Godziemba.
— Przepraszam waćpana, nie o mnie tu wcale chodzi, nie o mnie...
Przeszła się parę razy po pokoju i znowu przybliżyła się do młodego dworzanina, który stał ciągle nieopodal ode drzwi.
— Siadaj-no pan, rzekła, i bądźmy dobrymi przyjaciółmi, ja mu się téż na coś przydać mogę...
Pomilczała chwilę i odezwała się nagle pochylając ku niemu: