Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zczeznąć tam musi marnie... (Tak się wyrażał). Trzeciego dnia stróż, który nie słyszał głosu i nie otrzymywał odpowiedzi, przyszedł oświadczyć mrucząc, że więzień albo chory, albo zmarł, bo się go dowołać nie można... W kilku tedy ze światłem zeszli do lochu...
Łatwo sobie wystawić osłupienie ich, gdy więzienie pustém zastali. Chciano zrazu stróża obwinić... nie pojmując co się stało, gdy ktoś w górze wskazał zatkany otwór... Przestrach się stał ogromny musiano wojewodzie raportować, obawiał się każdy — Zarębski zaklął się, że nie pójdzie.
— W złości wojewoda w mordę mi gotów dać... rzekł ponuro — a ja — jak Boga kocham, oddam i — jutro będę wisiał. Nie chcę...
Spadło to na starostę Zawideckiego, któremu łatwiéj było zwiastować złą nowinę, bo on za nią nie odpowiadał — ale Zarębski.
Nazajutrz rano, gdy przyszło do rapportu stawać wprzódy zbywszy inne sprawy powszednie — starosta oznajmił, że ma coś złego do powiedzenia — ale to co się stało, nie było jego winą.
— Zarębski z rozkazu Jaśnie Wielmożnego pana wsadził Godziembę in fundo.
— Cóż? zdechł? spytał wojewoda...
— Lepiéjby zrobił, gdyby to uczynił — rzekł śmiało starosta...
— A cóż się z nim stało?...
— Uciekł...